Koalicja opozycji. Felieton Adama Jaśkowa (231)

Koalicja opozycji. Felieton Adama Jaśkowa (231)

Nasze koale są mocno posadowione (usadzone?) i też żadne nie chce drzewa swojego opuszczać. Będą się tak trzymać aż do końca tego rządu, a może nawet parę dni dłużej. Nad nimi (na najwyższej gałęzi?) usadowił się premier i patrzy na wszystko z góry, tak jakby chciał wszystkim kierować, a jednocześnie za nic, nawet za najmniejszy listek, nie ponosić odpowiedzialności. Dwulecie rządów (a w zasadzie zaledwie druga rocznica wyborów, bo rządy premier objął znacznie później) skłania do płytszych i głębszych refleksji.

Zapewne wielu widziało sympatyczne zdjęcia zwierzątek przytulonych do siebie w rolach lekko politycznych: stadko misiów koala udaje koalicję miękkorządzącą (coalitions), a stadko oposów opozycję (opossitions) . Koale to torbacze nadrzewne z podrzędu wombatów. Ciągle na rauszu, siedzą na eukaliptusie i czasem nawet nie chce im się zejść na dół, by wejść na drugie drzewo w celach godowych. Może zresztą to i lepiej, bo (współ)żyją bez ślubu i to byle jak. Oposy to też torbacze, ale z rzędu dydelfokształtnych. Te zachowują trzeźwość, choć wyglądają jak przerośnięte szczury – i tyleż mogą, a nawet mniej, bo w ogóle jest ich mniej. Mniej niż szczurów.

Oposy z koalami nie spotykają się aktualnie ze sobą poza ogrodami zoologicznymi. Nie zajmują się polityką, choć koale pewnie dałyby radę (po paru listkach). Oposy z kolei są bardzo rodzinne, co zakrawa na nepotyzm, ale one nie mają z tym problemu. Jak większość polityków zresztą.

Wracając od torbaczy do sapiens, trzeba powiedzieć, że torbaczowy mem poza lekkimi próbami ocieplania wizerunków zarówno torbaczy, jak i polityków, nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością polityczną, a już na pewno nie z rzeczywistością polską.

Polska koalicja raczej trzyma się na dystans, choć frakcja wielbicieli trunków jest w niej chyba nie mniej liczna niż wśród opozycyjnych torbaczy. I tyleż ją łączy, co dzieli, choć czasem trudno wskazać, co ją łączy poza rządowymi posadami. Oczywiście łączy ją premier – tym bardziej że nasz koalicyjny rząd jest niemal w całości autorskim rządem premiera.

Można powiedzieć, że tylko dwoje ministrów nie zostało przez premiera wymyślonych. Pierwszym jest wicepremier i minister obrony, bo jego nie da się wymyślić. Przynajmniej ja nie byłbym w stanie. Ciekawe, czy gdyby wziął resort, na którym się odrobinę zna, czyli zdrowie, byłoby trochę lepiej dla naszego zdrowia. Gorzej chyba nie – no, przynajmniej nie w tym roku. Drugą osobą, której premier nie wymyślił, jest ministra pracy. Choć nie powiem, a w sumie to jednak powiem, a raczej napiszę: premier wiele myśli i robi, by ministra ze swoich pomysłów zrealizowała jak najmniej. Premier (nad)używa w tym celu ministra finansów. A jak wiadomo, finanse rządzą wszystkim i produkują nasz ostatni towar eksportowy, czyli deficyt. Resztę ministrów premier albo sam wymyślił, albo z godnością wziął na swoje barki. Wymienił albo zostawił. Jego wina i odpowiedzialność.

Nasze koale są mocno posadowione (usadzone?) i też żadne nie chce drzewa swojego opuszczać. Będą się tak trzymać aż do końca tego rządu, a może nawet parę dni dłużej. Nad nimi (na najwyższej gałęzi?) usadowił się premier i patrzy na wszystko z góry, tak jakby chciał wszystkim kierować, a jednocześnie za nic, nawet za najmniejszy listek, nie ponosić odpowiedzialności.

Dwulecie rządów (a w zasadzie zaledwie druga rocznica wyborów, bo rządy premier objął znacznie później) skłania do płytszych i głębszych refleksji. Te głębsze rezerwuję dla warszawskich polityków KO, nie tylko samorządowych, szczególnie nocami po paru głębszych. Tu w Krakowie, mieście prowincjonalnej nocnej prohibicji, refleksje są płytsze i zabarwione sarkazmem.

Tak więc podsumowania dwulecia nie prowadzą do wniosku, że było nam dane dobre pasmo. Od 100 konkretów do 100 sukcesów. Ja osobiście to nawet się cieszę, że niektóre konkrety konkretnie poległy. Inne niestety zostały zrealizowane i teraz nawet nie można premierowi (i ministrom też) zadać prac domowych. A szkoda.

Premier próbuje na spotkaniach tłumaczyć się z braku osiągnięć, ale po prawdzie sam jest (no, może nie całkiem sam, miał przecież pomocników i doradców) sobie winien. Najpierw przecież namawiał do głosowania na sojuszników, czyli Polskę 2050, nie dostrzegając ewidentnej pomyłki w dacie, bo to jednak realnie Polska 1850, taki program Białych przed powstaniem styczniowym. Po umiarkowanym sukcesie wyborczym – bo lider Białych , pardon, Polski 2050, marzył o pierwszym miejscu w rankingu – przyszło do negocjowania umowy koalicyjnej. A jak negocjują ze sobą Biali z Białymi, to nic różowego czy też w nieco innych kolorach z tego nie wyjdzie. Blado-Różowi, bo przecież nie Czerwoni, dostali stanowiska bez szans na realizację swoich koncepcji. Ot, taka renta wdowia. Na osłodę dla wdów i sierot.

Klęska w wyborach prezydenckich spowodowała, że szansę na realizację mają teraz tylko postulaty oposów – pardon, opozycji. A oposy już przebierają nóżkami, by dorwać się do owoców eukaliptusa, choć w zasadzie do liści. I oto mamy teraz malutką stabilizację w oczekiwaniu na nieuchronną zmianę. Obywatele zaś powinni umościć się tam, gdzie są akuratnie. Nieważne, że brzydko pachnie, o ile jest w miarę ciepło.

No i że sok z eukaliptusa lub czegoś innego miał kto przywieźć. Na zdrowie.

Również na aristoskr.wordpress.com


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!