Wojnę w Ukrainie można postrzegać jako coś w rodzaju lokalnej wojny światowej. Jako front współczesnych globalnych konfliktów o zasoby planety i reguły ich konsumpcji. Wierzchołek rywalizacji o to kto i na jakich zasadach może o tym decydować. O rozstrzygnięcie który model zarządzania ludźmi jest dla tej eksploatacji bardziej skuteczny: chińsko-rosyjski czy amerykańsko-europejski.
Ten konflikt już się rozpoczął i wydaje się, że potrwa długo, bo jego procesy trwają a ich wyczerpanie nie daje się zadeklarować jakimś formalnym dokumentem np. traktatem pokojowym. Miejmy tylko nadzieję, że jego ostra faza bojowa nie rozszerzy się na inne kraje jak poprzednie dwie wojny światowe.
Stany Zjednoczone Ameryki stały się pierwszym globalnym supermocarstwem na skutek dwóch wojen światowych, które zniszczyły mocarstwa Europy, oraz rozpadu Związku Sowieckiego, który pod koniec XXw. nie wytrzymał zimnowojennej rywalizacji. Wciąż jest to największa siła militarna, jedna z największych i innowacyjnych gospodarek świata. Jest demokratyczną republiką w fazie wielowymiarowego kryzysu politycznego i społecznego, który jeszcze długo się nie skończy.
Europa oscyluje między integracją a dezintegracją. Ma olbrzymi potencjał gospodarczy, kulturowy a nawet wojskowy, ale narodowe partykularyzmy nie pozwalają zbudować jednolitego politycznego centrum. Europejskiej demokratycznej republiki, która nie rozpraszałaby zasobów. Nie pozwalałaby na osłabiające Europę ingerencje Rosji, Chin, czy nawet Ameryki.
Wydaje się jakby zbiorowy Zachód, przede wszystkim USA i Europa, wątpił sam w siebie. Będąc potęgą dzisiaj nie potrafi dać swym mieszkańcom nadziei na przyszłość. Gospodarczy wzrost Chin każe pytać o skuteczność zachodniego modelu i zmienia układ sił w świecie. Zbiorowy system bezpieczeństwa, symbolizowany przez ONZ, już w praktyce nie działa.
Rosja już dziś odrzuca supermocarstwowy status USA. Żąda dla siebie statusu jednego z globalnych mocarstw z monopolem na Europę Wschodnią, Azję Centralną i Kaukaz. Zarządzanie ludźmi według „Ruskiego Miru” ma polegać na sprawdzonej strukturze hierarchicznej i scentralizowanej, szerokim zastosowaniu inwigilacji, przemocy i dezinformacji. Porządek świata ma ustalać koncert mocarstw. Rosja jako pierwsza rzuca Ameryce wojskowe wyzwanie napadając na Ukrainę, której nienaruszalność oba państwa zagwarantowały w 1994.
Chiny także podważają status USA, który Ameryka uzyskała po rozpadzie Związku Sowieckiego. Mają ambicje stopniowego przejęcia roli globalnego supermocarstwa i zdominowania właściwie całego świata, którego już dziś są fabryką. Na inne kraje Chińczycy oddziałują na razie swymi przewagami gospodarczymi. Wciąż jednak podnoszą groźbę użycia siły militarnej wobec mniejszościowego chińskiego państwa na Tajwanie, którego nienaruszalność gwarantują USA. Chińskie zarządzanie populacją, podobnie do rosyjskiego, sprowadza się do scentralizowanej hierarchii, której dezinformację i represjonowanie wzbogaca jednak powszechna inwigilacja wytworami nowoczesnej technologii.
Rosja i Chiny są ze sobą w strategicznym sojuszu antyamerykańskim. Są dla siebie priorytetowymi partnerami gospodarczymi i wojskowymi. O ile jednak czas działa na korzyść wzrastającej potęgi Chin o tyle nie w taki sam sposób sprzyja Rosji, której zdolności finansowe zależą od światowych cen surowców. Rosyjska propozycja skoordynowanego ataku na odcinkach ukraińskim i tajwańskim nie została jednak przez Chiny podjęta. Chińczycy wolą poczekać na rezultat rosyjskiej wojny w Ukrainie i wówczas podjąć decyzję.
Z punktu widzenia globalnej rywalizacji ukraińska wojna jest na razie porażką rosyjskiego samodzierżcy, Putina. Armia grzęźnie w ciężkich bojach, Chiny nie otworzyły frontu tajwańskiego a dystans zachowuje nawet prorosyjski dyktator Białorusi. Rosyjski model nie wykazał efektywności na miarę jednego z globalnych mocarstw. Nie wygląda na to, aby w konwencjonalnym starciu Rosjanie mogli szybko opanować Europę Wschodnią. Mogą ją jednak zniszczyć, zrównać z ziemią. Tak jak do tej pory zniszczyli piątą część Ukrainy. Jak zgładzili Mariupol.
Ukraińska wojna nie jest jednak grobem Putina, ani jego całkowitą katastrofą. Jej rezultaty nie są przy tym jednoznaczne. Przede wszystkim Putin odniósł gigantyczny sukces wśród samych Rosjan, którzy jego wojnę popierają. Mimo sankcji gospodarczych Zachodu cały naród naprawdę jest wokół niego zintegrowany.
Na froncie, mimo strat, Rosjanie uzyskali spore zdobycze terytorialne. Na dłuższą metę mają więcej zasobów niż Ukraina aby przetrwać długotrwały konflikt. Bez pomocy Ameryki i innych państw Zachodu ukraińskie państwo będzie musiało kiedyś upaść. Niewykluczone, że w razie zmiany władzy w USA nowe amerykańskie kierownictwo odwróci się od Europy Wschodniej a wtedy los Ukraińców będzie przesądzony. Po regeneracji Rosjanie ruszą dalej. Może po trzech, może po ośmiu latach, zależy od chińskiej pomocy. Nie będzie to efektowne, ale może okazać się efektywne.
Pojawia się dylemat w jaki sposób Ameryka i zbiorowy Zachód mogą przeciwdziałać rosyjskim planom.
Moim zdaniem musimy przede wszystkim zrozumieć, że wojna ukraińska to nasza wojna, która tylko na razie toczy się na ukraińskim terytorium ale dotyczy bezpośrednio nas. My w Polsce nie mamy z tym problemu, ale już Francja czy Niemcy, którzy mają tradycje współpracy kontynentalnej z Rosją, widzą to już mniej jasno. Taka samowiedza ma szansę zrekonstruować też percepcję Zachodu we własnym rozumieniu. Na nowo nas zdefiniować. Bez tego nic się nie uda, bo sama Ameryka nie będzie bronić Ukrainy w nieskończoność.
W dalszej kolejności konieczna jest wojskowa solidarność z Ukrainą, która tą wojnę za nas toczy i co najważniejsze, chce walczyć. Nie chodzi o pokazowe gesty tylko konkretne wsparcie zbrojne – broń ofensywna, wyrzutnie rakiet, czołgi, samoloty, amunicja. Rosyjskie kontrakty francuskiej i niemieckiej zbrojeniówki upadną ale ostatecznie amerykański i europejski przemysł zbrojeniowy nie musiałby na tym stracić.
Podstawowym pytaniem wojskowym jest natomiast to jak prowadzić pośrednią wojnę z państwem dysponującym arsenałem nuklearnym, aby jednak tego arsenału nie użyło. Nie można wykluczyć, a nawet należy założyć, że w poczuciu poważnego zagrożenia Rosjanie użyją wobec Ukrainy broni nuklearnej, przynajmniej taktycznej o ograniczonym zasięgu. Z drugiej strony nie można się z góry poddawać nuklearnemu szantażowi.
Nie ma tu dobrego rozwiązania. Zostaje rozpoznanie bojem. Zachód i Ukraina zmuszone są testować rosyjską psychikę stopniowymi kontruderzeniami. To oznacza przedłużanie konfliktu na granicy odporności ukraińskiego państwa, paranoi rosyjskiego przywódcy i globalnej wojny jądrowej. Czy ktoś się na to odważy?
Alternatywą jest zdrada Ukrainy, a później Polski i reszty Europy Wschodniej w zamian za czas, święty spokój i biznes jak zwykle. To byłoby jednak rosyjskie zwycięstwo i klęska Zachodu. Rosja samodzielnie wyznaczyłaby Zachodowi jego granice, zabierając dla siebie Ukrainę i inne kraje regionu. Nie po raz pierwszy przecież.
Jedynie my, Polacy, nie mamy w tej sytuacji żadnego dylematu. Dla nas sprawa jest jasna. Musimy wspierać Ukrainę i ukraińskich uchodźców w naszym kraju. W strukturach politycznych Zachodu wspierać tych, którzy chcą z Rosją walczyć. Od Rosji na nic nie liczyć tylko ją zwalczać. Jeśli Ukraina upadnie lub zostanie zdradzona, będziemy następni w kolejce.
Dla nas pokoju na długo już nie będzie.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.