Co prawda, premier Morawiecki dalej prowadzi grę, udzielając wywiadu dla „Bilda”, ale nie chodzi tu bynajmniej o Ukrainę, tylko o pieniądze z unijnych funduszy. To jest cel tej gry. Utrzymanie władzy nad sądami w kraju i przymuszenie Unii do przekazania pieniędzy. Tych pieniędzy rządowi coraz bardziej potrzeba. Potrzeba ich też samorządom. Tyle że – wbrew temu, co mówi Morawiecki – gra o europejskie wartości toczy się pomiędzy Komisją Europejską a naszym rządem (trochę tymczasowym). W Ukrainie chodzi o sprawy bardziej podstawowe. Tam chodzi o życie. Tam samo życie jest wartością – nie tyle europejską, co po prostu ludzką.
„Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet, ściskając w ręku kamyk zielony, patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle”. Nasi politycy lubią Osiecką, szczególnie w wykonaniu Maryli Rodowicz. Znaleźli sobie remedium na kryzys wojenny, a na wycieczkę zaprosili kolegów. Jak doniosły media, najmniej w bezpieczeństwo podróży wierzyli pracownicy SOP (Służby Ochrony Przywódców). Ledwo udało się znaleźć ochotników (nie podano, czy dobrowolnych). Nie wiadomo, czy inni zaproszeni nie darzą zaufaniem kolei polskich czy ukraińskich – bo przecież nie organizatorów wycieczki.
A szkoda, bo chętni mogli przejechać się piękną salonką. Może nie byli pewni, czy termin i trasę wycieczki skonsultowano z armią rosyjską. Mógł ich zmylić komunikat, że wszystko ustalano w tajemnicy, ale ostatecznie wszystkim ogłoszono godzinę odjazdu. Salonka niestety była tylko po stronie ukraińskiej, co ukazało przewagę kolei ukraińskich nad polskimi, i to nie tylko w zakresie szerokości torów. Wbrew oczekiwaniom pociąg okazał się nie byle jaki.
Politycy lubią salonki. W pociągu podpisano zawieszeni broni, które zakończyło I wojnę światową. Ten sam pociąg złośliwie wyciągnęli hitlerowcy, gdy zmusili armię francuską do poddania się w 1940 roku. Wagon nie przetrwał wojny, a kto wie, czy Rosjanie nie użyliby go po raz kolejny w roku 1945.
Politycy lubili pociągi, zanim nastała era samolotów. A ponieważ nasi politycy nie są z naszej ery, też lubią pociągi. Trudno powiedzieć, ile znają skojarzeń z pociągami i mapami. Może coś im zostało z lekcji historii, ale chyba tylko fragmenty. Morawieckiemu powinno zostać trochę więcej, bo w końcu to magister historii, zdaje się jednak, że taki z niego historyk, jaki bankowiec, albo jak z wicepremiera prawnik.
Politycy pochyleni nad mapami nie kojarzą mi się dobrze. Może tak jest tylko ze mną, a może nie tylko. W pamięci utkwił mi obrazek trzech cesarzy pochylonych nad mapą. Oczywiście wtedy jeszcze nie było pociągów, a przynajmniej nie było ich w powszechnym użyciu. Teraz prawdziwych cesarzy już nie ma. Choć w zasadzie jeden jest: Franz „Kaiser” Beckenbauer. Jego akurat do pociągu nie zaproszono. W ramach łapanki dali się tam wciągnąć nie tylko funkcjonariusze SOP, ale również premier Czech (i Moraw) Petr Fiala oraz Janez Janša, premier Słowenii.
Nie było więc trzech cesarzy, tym bardziej że Franza nie zaprosili, a Polskę reprezentowali raczej szlachetni rycerze trochę z La Manchy, trochę z Goldoniego. To znaczy jeden z Manchy i Goldoniego, a drugi nie giermek, tylko bardziej baron. Z takiej nieco uwspółcześnionej wersji Augusta Burgera (bo bez umlautu).
O wycieczce do Kijowa można by napisać kolejną balladę wagonową (znowu Osiecka z Rodowicz) –„w moim przedziale wszyscy trzej”, tyle że w męskiej wersji na baryton wicepremiera. Nie wiem, co mogłoby zastąpić „Syracuse” i „Cheetaway”, żeby się ładnie rymowało. Może Jarosław i Przemyśl. A nie, to się nie rymuje.
A szkoda, bo żeby uzasadnić wycieczkę, Jarosław Kaczyński rzucił pomysłem w sprawie misji pokojowej NATO w Ukrainie. Zdecydowanie tego nie przemyślał. Albo przemyślał, tyle że znowu nie należy traktować pomysłu Jarosława jako realnej propozycji. To jedynie zagrywka taktyczna na użytek polityki wewnętrznej. Nie ma więc sensu analizować, jakie byłyby związane z tym zagrożenia i jakie – jeśli w ogóle – szanse realizacji.
Co prawda, premier Morawiecki dalej prowadzi grę, udzielając wywiadu dla „Bilda”, ale nie chodzi tu bynajmniej o Ukrainę, tylko o pieniądze z unijnych funduszy. To jest cel tej gry. Utrzymanie władzy nad sądami w kraju i przymuszenie Unii do przekazania pieniędzy. Tych pieniędzy rządowi coraz bardziej potrzeba. Potrzeba ich też samorządom. Tyle że – wbrew temu, co mówi Morawiecki – gra o europejskie wartości toczy się pomiędzy Komisją Europejską a naszym rządem (trochę tymczasowym). W Ukrainie chodzi o sprawy bardziej podstawowe. Tam chodzi o życie. Tam samo życie jest wartością – nie tyle europejską, co po prostu ludzką.
I na tej wartości żerują politycy PiS-u. Stosują moralny szantaż, licząc, że Komisja Europejska ugnie się i uwolni środki. Oszczędnie będę dozował przymiotniki, choć nie o przymioty akurat chodzi. Każdy może sobie w myślach dopowiedzieć, nie popełniając jeszcze myślozbrodni tylko dlatego, że na razie nie jest ścigana, choć pewnie już opisana.
Mamy wielkiego pecha, że rządzą nami tacy rządzący. Nie mamy jednak nieszczęścia wojny. Mamy tylko tych, którzy przed tym nieszczęściem uciekają. I mamy obojętność rządzących na nieszczęście wojny i na nieszczęście uciekinierów.
również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.