Naród i narodowcy. Felieton Kuby Urbanowicza (2)

Naród i narodowcy. Felieton Kuby Urbanowicza (2)

Czytam z oddaniem wypowiedzi innych, których lubię i cenię. Piszę z mniejszym oddaniem i mniejszym odczuciem sensu. Ha, ale jak ktoś ma podobnie, to może przeczyta z zaciekawieniem…

Ostatnimi czasy przeczytałem kilka wpisów osób przeze mnie cenionych – wpisów powstałych w reakcji na haniebne wystąpienia nazistowskie w naszym kraju.

„Nigdy specjalnie nie wierzyłam w narody. Ani nawet w swój naród” – pisze Ewelina Pytel.

„Narody ukształtowały się skutkiem podboju ludu (oferty »opieki«) przez gangi żartobliwie zwane drużynami rycerskimi. Przewodzili im cappi, żartobliwie zwani książętami, którzy niekiedy awansowali na królów, a nawet cesarzy” – pisze Adam Grobler.

„Ja nie jestem nastawiony propaństwowo. To państwo robi złe rzeczy. Jest maszyną wykorzystywaną przez ludzi o obrzydliwych poglądach i złych zamiarach, by jak największej ilości ludzi zmienić poglądy na równie obrzydliwe i skaptować ich do udziału w realizacji swych złych zamiarów” – pisze Artur Popławski.

OK, chyba rozumiem intencje: w zbiorowości – zwłaszcza swojskiej – ludziom grozi niebezpieczeństwo stoczenia się w mentalność stadną, a więc pewnego rodzaju atawizm w zestawieniu z pobudkami szlachetniejszymi, rozumianymi i praktykowanymi przez ludzi inteligentnych. Postępowanie narodowców można przyrównać do zachowań obserwowanych na balkonie wśród ptaków, które zadziobują innego, bo jest inny, potencjalnie konkurencyjny.

Ludzie inteligentni zwykle nie chcą kierować się tak prymitywnymi instynktami. Większość literatury i poezji istnieje tylko po to, by dać świadectwo wrażliwości wyższego lotu. Zachodzi jednak pytanie, czy pod naporem brunatnego, znieczulonego i odczłowieczonego chamstwa należy wyrzekać się swego zwierzęcego komponentu, zrywać z instynktami pierwotnymi zawartymi w pojęciach „naród”, „wspólnota krwi”, „ojczyzna”. Ich hołubienie jest niewątpliwie bardzo niebezpieczne i złe, tak samo jak czczenie każdego innego bożka, na przykład życia poczętego. Jednak fakt, że niektórzy czynią sobie bożka – trzymając się przykładu – z życia poczętego, nie oznacza, że nie powinniśmy życia poczętego otaczać szacunkiem i troską.

Trzeba powiedzieć, że przeżywanie swojej narodowości nie jest samo w sobie złe, ale jest pewnym etapem rozwoju świadomości zbiorowej. Z psychologii współczesnej wiemy, że wyrzekając się pierwotnych podstaw naszej egzystencji, raczej oddalamy się od prawdy o sobie, niż do niej przybliżamy. Postęp jednostkowy nieodmiennie dokonuje się drogą wzlotów i czasowego popadania w atawizmy. Prawdopodobnie zachodzi jakaś analogia w materii postępu społecznego. Choć nie wiem, czy ten postęp się dokona do końca świata (tu następują emotikony ironicznych uśmieszków).

Popatrzmy chwilę poza Polskę. Czy chcielibyśmy powiedzieć walczącym o zachowanie tożsamości rdzennym Amerykanom, Afrykańczykom, Kurdom, czy – dajmy na to – tak jednoznacznie wspieranym przez niektórych arabskim mieszkańcom Izraela i terenów przyległych, nie wspominając o Żydach, że marne ich starania, a narodowość niewarta zachodu?

Może niepotrzebnie wypowiadam się w kontrze, bo przecież w jednym państwie możemy mieć różne zespoły folklorystyczne. Ale to nie do końca tak działa.

W każdym razie z przymrużeniem oka przyjmuję uniwersalistyczne deklaracje znajomych myślicieli, filozofów, działaczy o upadku pojęcia narodu, państwa i tak dalej. Ogłaszam, że naród polski dalej istnieje, przyznaję się do niego, chcę zabiegać o jego dobro. Ale nacjonalistą nigdy nie będę.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!