Tak zwany kompromis w sprawie przesłanek usuwania ciąży nie był kompromisem w znaczeniu wyniku negocjacji, ale polegał głównie na uzyskaniu punktu równowagi. Wszyscy wiedzieli, że jej naruszenie będzie początkiem niekontrolowanego biegu zdarzeń zagrażających ładowi politycznemu.
Kaczyński zdecydował się ów ład naruszyć. Można to uznać za paradoks, bo przecież prezes PiS‑u był najbardziej zainteresowany utrzymaniem status quo. Polityka ma jednak swoją dynamikę. Kaczyński chciał osiągnąć dwa cele: zmobilizować i zintegrować własny obóz oraz zdezintegrować opozycję. W pierwszej fazie październikowych protestów mogło się wydawać, że nowogrodzki satrapa przelicytował: przyspieszył kryzys Kościoła, nie osłabił napięć we własnym ugrupowaniu (które okazało się bardziej bezideowe, niż zakładał w swojej kalkulacji), a w dodatku wyprowadził na ulice młodych ludzi, czyniąc PiS symbolem absolutnego obciachu. Niemniej zarządzanie orzeczeniem Trybunału przyniosło efekty. Publikacja wyroku wywołała już słabsze protesty. Radykalizacja protestujących odstraszyła bardziej umiarkowanych. Problem aborcji zaczął rozbijać partie opozycji. Gdyby doszło do referendum, piekło w Polsce osiągnęłoby niewyobrażalną wprost temperaturę. Dla PiS‑u byłoby to natomiast błogosławieństwem, ponieważ tak dramatyczny konflikt przede wszystkim wywołałby rozpad opozycji. PiS nie może jednak własnoręcznie użyć tego cudownego środka, bo ryzykuje niechęć Kościoła, zawsze w tej sprawie przeciwnego referendum. Byłoby więc najlepiej, gdyby referendum zorganizowano z inicjatywy opozycji. Jej samozagłada byłaby wtedy politycznym majstersztykiem. Widać wyraźnie, że trucizna Kaczyńskiego już działa, dzieląc Koalicję Obywatelską. Czy opozycji wystarczy mądrości, by nie dać PiS‑owi wykorzystać tego arcytrudnego tematu do utrwalenia swojej władzy?
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.