Uspokajające komunikaty płyną od prezesa tzw. Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego oraz przewodniczącego neo‑KRS: oba te twory pracują dalej, a podważające ich legalność orzeczenie wydane przez Sąd Najwyższy w wykonaniu wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE jest tylko „jednostkowe”. Można się zastanawiać, czemu to uspokajanie ma służyć. Niebędąca sądem Izba Dyscyplinarna jest w świetle zapadłego orzeczenia miejscem spotkań grupy rekonstruktorów, którzy lubią się bawić w sąd. Niestety, takie zabawy są niebezpieczne. Mogą uwikłać Polskę, a także samych rekonstruktorów – niebędących sędziami – w postępowania odszkodowawcze różnego rodzaju i szczebla. To samo dotyczy KRS i jej członków. Po orzeczeniu TSUE i SN kontynuowanie działalności może oznaczać wyrządzanie szkód z zamiarem umyślnym (co najmniej z tzw. zamiarem ewentualnym). Dotąd osoby mniej zorientowane (choć szkoda, że to właśnie one startowały w organizowanych przez neo‑KRS procedurach) mogły twierdzić, że zaufały stworzonemu przez państwo pozorowi organu. Teraz nie ma już podstaw nawet do takiego zaufania. Dlatego warto posłuchać wezwania pierwszej prezes Gersdorf i zaprzestać podejmowania jakichkolwiek czynności. Niewykluczone bowiem, że arsenał prawa europejskiego jest ciut większy, niż to się „ziobrowym” wydaje. Funkcjonowanie tolerowanych przez władzę państwową nieorganów o pozorach sądu lub Krajowej Rady Sądownictwa będzie niewątpliwie źródłem fascynujących kazusów prawniczych. Tylko Polski trochę szkoda.