Nasz francuski wieszcz, czyli o „władzy, która zgłupiała”

Nasz francuski wieszcz, czyli o „władzy, która zgłupiała”

Źródło <klik>

Autorka: Małgorzata Skuczyńska

W 1888 roku „dorwał się” do nas i nie odpuszcza… Zgryźliwy 15-letni „starzec” z Rennes. „Przedwcześnie rozwinięty, bystry, cyniczny i zuchwały”. Zanim ( 1907 r.) umarł, popijając latami gruźlicę absyntem, nie omieszkał to tu, to tam zakpić sobie z mieszczańskiej poprawności swoją zaiste elegancką „koszulą z kartonu i namalowanym na niej tuszem czarnym krawatem”.
Mawiał, że „mówić rzeczy zrozumiałe to obciąża umysł i deformuje
pamięć, podczas gdy absurd ćwiczy mózg i pobudza grę pamięci”.
W imię tej myślowej sekwencji, z dezynwolturą
bezkompromisowego kpiarza, targnął się na świętości wysokiej
literatury („Makbet”), by to , co wzniosłe, obniżyć, strywializować
i …stać się ( O tempora o mores!) klasykiem dramatu
światowego.
Takiemu bezczelnemu smarkaczowi dziś czujny – jak mawiał
Gombrowicz – „palic” ministerki Zalewskiej wskazałby jeden
kierunek: szkoła branżowa!
O kim mowa? Alfred Jarry – tak się nazywa ów francuski młokos.
Autor V- aktowej sztuki o tytule „Król Ubu czyli Polacy”, której akcja
rozgrywa się „ w Polsce, czyli nigdzie”. Ministerstwo P. Glińskiego
powinno natychmiast historię tyrana Ubu wrzucić na listę dzieł
zakazanych. A nuż, widelec połapie się w tych niecnych
insynuacjach na temat naszego kraju wrażliwa na wszelkie
bezeceństwa ( szczególnie, iż pierwszym słowem dramatu jest
obsceniczne „g(r)ówno”) posłanka Sobecka…? Ministrowi od kultury
będzie potem wstyd, że tropił „upadek wartości” w wyczynach
artystycznych niektórych polskich teatrów, a „Ubu” nie dopilnował.
Ale do rzeczy: jakie to tropy z tak żywą aktualnością wiodą dzieło
Jarry`ego do kraju nad Wisłą A.D. 2016, do owego cudu „dobrej
zmiany”, co dla jednych jest –wypisz, wymaluj – pełzającym
zamachem stanu, dla innych kroczek po kroczku obstalowywaną
właśnie Polską, co „wstaje z kolan” – dumną i z wyżyn
niebotycznego patriotyzmu spoglądającą pogardliwie na resztę
świata?
Gdy już odnajdziemy owe powinowactwa „Króla Ubu” i Polski
ostatnich paru miesięcy, odkryjemy, jak okrutnie Jarry zabawił się
naszym kosztem. Niby dobra zabawa, wdzięk arystofanejskiej ironii
i poczciwa rubaszność Rabelais`a, a w rzeczywistości – ponury
profetyzm.
Bo oto spełniło się: u końca XIX stulecia Jarry coś tam już wiedział
o XXI – wiecznej Polsce „pomazańców”, o 500+, o kraju
misiewiczów i prawa w ruinie. A wszystkie te historyczne
aktualności uosabia główny bohater. Władzę objął po
szekspirowsku: zabił króla Wacława i stał się jedynym zarządcą
Polski. Teraz, by mógł Ubu spokojnie ’ jadać kiszkę z kapustą i
tryndać się karetą po mieście”, trzeba było uwiarygodnić władzę
wolą suwerena. Nie było to trudne. Lud, rozszarpawszy rzucone
mu przed nos trzy miliony i napełniwszy brzuchy na uczcie ze stu
pięćdziesięciu wołów i baranów, zakrzyknął: „Niech żyje król Ubu.
Co za dobry król. Nie było tak za czasów Wacława.” I tak oto,
„demokratycznie”, tyran dostał glejt do dalszych działań. By osadzić
władzę na solidnych fundamentach ( co dziś znaczy KTM), w
Dzienniku Ustaw ogłoszono, że „ogół obywateli będzie płacił dwa
razy wszystkie podatki, a trzy razy te, które rząd naznaczy później”.
Po czym Ubu rzekł: „Zreformuję sprawiedliwość”, w wyniku czego
-jak niosła wieść gminna- w samym Krakowie „ubito” pięciuset
sędziów, którym nie podobały się nowe porządki. Aż co poniektórzy
poczęli narzekać: „Ubu to paskudny brudas”. Na takie dictum król
rzucił ludowi obietnicę „małego systemiku, którym wymyślił –
bajdurzył wytrawny propagandysta-populista, czyli właściciel Polski
– aby sprowadzać pogodę, a odwracać deszcz”…
W 1896 roku, gdy jedyny raz z życia autora zagrano jego dramat
na profesjonalnej scenie jednego z paryskich teatrów
dramatycznych, Ubu ukazał się oczom widzów „ze stożkowato
przyrządzoną głową, w cudacznej masce na kształt świńskiego ryja
(…) i w zbroi z kartonu”.
Ubu, groteskowy „wytwór brutalnego infantylizmu i wisielczego
humoru (jak napisał jeden z francuskich krytyków) stał się
uosobieniem potworności władzy, „mitem szpetnych instynktów,
groźnym monstrum, którego szaleńcze rządy ściągają na kraj wojnę
samolubną głupotą”.
„Ubu to głupota olbrzymia, triumfalna, to zły urzędnik, zły szef,
tępy generał, to samo państwo i jego gospodarka, o ile się w niej
stosuje ślepe prawidła, nie troszcząc się o następstwa. Ubu to
w ł a d z a, która z g ł p i a ł a”- konkludował swoją interpretację
mitu bohatera Jarry`ego T.żeleński-Boy w latach dwudziestych.
A bliżej nas? „Przejęcie władzy przez Ubu, zupełnego idiotę…
To, co się teraz dzieje w Polsce wygląda jak w krzywym zwierciadle.
Oczywiście były normalne wybory, wygrała je partia, która teraz
rządzi, ale to, co się potem zaczęło robić, tzn. obsadzanie stanowisk
swoimi ludźmi na siłę, w nocy, niedopuszczanie do dyskusji drugiej
strony w czasie obrad…Formalnie to może nie jest dyktatura
(…), ale dążenie w tym kierunku jest bardzo jawne”- mówił w marcu
tego roku Krzysztof Penderecki, zapowiadając wystawienie
w bytomskiej Operze Śląskiej swojej opery „Ubu Rex” z 1991 roku
– jako dzieła politycznie aktualnego.
O, Jarry, nasz wieszczu narodowy – chciałoby się rzec… Jeszcze
w 2014 roku na scenie Teatru Starego twój bohater jawił się jakby
w literackim cudzysłowie. W spektaklu Jana Klaty Ubu potrzebny
był jako artystyczny papierek lakmusowy, którym twórca wywabia
niepokojącą prawdę o Polsce – kraju, którego znakiem stała się
„bylejakość, prymitywizm i brzydota” (J. Cieślak), prawdę o
Polaku, któremu Ubu ma odwagę rzucić z pogardą: ”Jedz, pij i
popuszczaj”. Bo to już było państwo w chaosie, w przededniu
katastrofy, bezwiednie wpisujące swój los w finał ze „złym Carem
w masce Hannibala Lectera z rozmysłem kierującym w katyńskim
lesie polski samolot z bohaterami wprost na brzozę” (M.Centkowski).
xxx
Nie połapaliśmy się w tych przestrogach artystów.
Wyhodowaliśmy „zgłupiałą władzę”. Groteska zeszła z wyżyn estetyki i w całej swej grozie wmieszała się w polską realność.
Jarry skończył się jako nasz wieszcz narodowy? Ten finał jego dramatu… Ubu umyka z Polski bezkarnie, zostawiając kraj w wojennej pożodze, z wojskami Cara Aleksego u naszych wrót…
Polska, czyli „nigdzie”?

#MamyDosc