Jeździliśmy nim na zmianę, całą rodziną, dogadując się dokąd jedziemy i kto prowadzi. Problemy zaczęły się rok temu. Teraz obawiam się, że kapitalny remont przekroczy wartość samochodu.
Jeździliśmy ostrożnie i odpowiedzialnie, bo na AC nas nie stać, zresztą nikt, kto zna naszą rodzinę, nie sprzedałby nam autocasco. Negatywna historia ubezpieczeniowa. Pewnego dnia jeden z wujków poprosił o pożyczenie autka. Opory były znaczne, bo raz już pożyczył i oddał niezatankowane i porysowane, ale tak długo prosił, że w końcu część rodziny poparła jego prośbę, a prawie połowa powiedziała, że w sumie jej to wisi kto pożycza, więc zgoda. No i się zaczęło.
Od początku wujek, wraz ze swoją częścią rodziny, zapowiedział, że teraz to on sobie odbije dotychczasową posuchę, i że skoro ma większość to będzie jeździł jak mu się podoba. Nic nie pomogły tłumaczenia, że 18% to nie większość, że jeżdżenie bez przeglądów odbija się negatywnie na stanie auta itp. Nic do nich nie dociera.
Najpierw powiedział, że Instrukcja Eksploatacji jest do zmiany. Na uwagi, że przyjęła ją cała rodzina i że Nadzór Eksploatacji nie wyraża zgody parsknął pod nosem i oświadczył, że Nadzór to mu może skoczyć, bo on ich nie uznaje, bo się skompromitowali.
Potem wujek z poplecznikami zaczęli modyfikować auto bez jakichkolwiek uzgodnień. Dorobili spoiler, zainstalowali wtrysk podtlenku azotu, a co najgorsze, cały czas majstrują przy hamulcach. W dodatku nie mają na benzynę, więc jeżdżą po okolicy i biorą na zeszyt.
Patrzymy na to z osłupieniem. Przecież to niemożliwe, żeby tak się nie znać na mechanice. Przecież nikt rozsądny, jak łamie przepisy nie wrzeszczy na zwracającego mu uwagę policjanta czy mechanika, „CHWDP” i „możecie nam skoczyć” albo „tak się teraz jeździ!”. W dodatku kierowca zamiast prowadzić samodzielnie auto wykonuje polecenia wujka, jeżdżącego na tylnym siedzeniu. A wujek nie ma prawa jazdy…
Na nasze uwagi, że strzałka na obrotomierzu na czerwonym polu nie wróży dobrze, wymontowali obrotomierz. W dodatku wożą ze sobą dwóch łysych karków z bejsbolami, którzy na każdą zwróconą uwagę lżą autora. Poobrażali już niemal wszystkich sąsiadów. Ktoś im zwróci uwagę, że przekraczają prędkość – wróg. Że nie zawraca się na ręcznym na moście – lewak albo zdrajca.
Od sąsiada mieliśmy kupić autoalarm z antynapadem, ze szkoleniami i możliwością instalowania kolejnych innym sąsiadom, to nie dość, że wypięli się na niego, to jeszcze oskarżyli, że wciskał stare badziewie i za podwójną cenę. A potem poszli do kumpla jednego z nich i kupili blokadę na kierownicę…
Za chwilę nikt im nie da paliwa, nawet na kredyt. Jak sądzę zwrócą się wtedy do meneli z PGR-u na wschód od miasta. Tylko że tamci nie dość, że mają kiepskie paliwo, to jeszcze nie dadzą na krechę. Będzie trzeba im w zamian rozwozić gnój po okolicy…
Niektórzy twierdzą, że wujek z ekipą już to robią, stąd coraz większy smród wokół auta. Sąsiedzi zaczynają na nasz widok przechodzić na drugą stronę i nie chcą z nami gadać. Większość z nas próbuje przeszkodzić w rozpędzaniu auta: czepiamy się klamek, nie dajemy wciskać gazu do dechy, tłumaczymy oszołomom. Boję się, że w końcu ktoś zdesperowany stanie przed maską, by zatrzymać szaleńców, i skończy się to tragedią.
Wiem, że jak zwrócą auto, to trzeba będzie spłacić wszystkie długi, wyczyścić wnętrze z gnoju, przewietrzyć i przeprowadzić kapitalny remont. Coś mi mówi, że koszty tej operacji przekroczą wartość samochodu.
I co z tego? I tak nie możemy go oddać na złom. W końcu to nasze rodzinne auto…
Włodzimierz Dębski