Premier Morawiecki podczas spotkania z mieszkańcami powiatu tucholskiego wygłosił jedną z bardziej komicznych fraz. Polityk przedstawiany często z pinokiowym nosem oświadczył, że marką PiS-u, której szczególnie obawia się opozycja, jest wiarygodność.
Mówi to człowiek, który w przeddzień wybuchu największej fali COVID zachęcał staruszków do pójścia na wybory, bo rzekomo było już całkiem bezpiecznie. Mówi to polityk partii, która wydała prezesa Glapińskiego, znanego z zapewnień, że inflacji nie będzie (a premier Morawiecki właśnie wtedy kupował zaradnie obligacje antyinflacyjne). Mówi to premier, któremu sąd w kampanii wyborczej kazał prostować wygłaszane kłamstwa. Premier oświadczający publicznie, że kierowany przez niego bank nie udzielał kredytów we frankach (oj, udzielał, udzielał). Premier, który dziennikarzowi CNN powiedział o neo-KRS, że jest wybierana przez sędziów (oczywista nieprawda), a o Izbie Dyscyplinarnej, że 95% rozpatrywanych przez nią spraw nie wiąże się z protestami i oporem środowiska sędziowskiego (kolejna oczywista nieprawda). Premier od miliona aut elektrycznych, który niezgodnie ze stanem faktycznym porównywał skalę inwestycji drogowych za rządów PO-PSL z inwestycjami za PiS-u. Itd., itd.
Komiczne, że akurat ten człowiek sławi nade wszystko wiarygodność swojego ugrupowania. Cóż, przynajmniej nie powoduje zamętu w logice formalnej, z jakim mierzył się Eubulides, próbując rozwiązać dylemat kłamcy przyznającego, że kłamie. Nasz mijający się notorycznie z prawdą premier twierdzi, że jest wiarygodny. I w ten sposób na gruncie logiki nie powstaje żaden paradoks ani zgrzyt.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.