W polskich miastach dzisiaj, 10 kwietnia, zawyły syreny alarmowe dla upamiętnienia tragedii smoleńskiej. Z niekompetencji i krótkowzroczności, które doprowadziły do katastrofy lotniczej, Jarosław Kaczyński uczynił religię. W moim felietonie słów kilka o obłędzie religii smoleńskiej, o koszmarze uchodźczyń i uchodźców, którzy jeśli jeszcze nie wiedzą, to zaraz się dowiedzą, że trafili do dziwnego państwa. Bardzo dziwnego.
Każdy naród potrzebuje wielkich ludzi, symboli i metafor, poprzez które mógłby wypowiadać swoją tożsamość i jedność. Każde społeczeństwo potrzebuje istotnych gestów i rytuałów. W tym, co uznane za wielkie i ważne, wyraża się nie tylko mitologia narodu, ale i pewne narracje tłumaczące, dlaczego rzeczywistość danej społeczności wygląda tak, a nie inaczej.
W naszym biednym kraju tak się dziwnie składa, że współczesne polskie mitologie odwołują się do kultu niekompetencji, małostkowości, krótkowzroczności i dążenia do władzy za wszelką cenę. Mit smoleński, na którym PiS buduje współczesną narrację polskości, jest utkany z kłamstwa i parówek wybuchających teoriami spiskowymi i szaleństwem Macierewicza, który już wszystko wie, więc nic nie powie. Mit ten tworzony jest na zamówienie człowieka, który z rozpaczy po zmarłym bracie postanowił ugotować nas wszystkich w swojej nienawiści do inności i wiecznym, zalewającym wszystko i wszystkich poczuciem winy.
Dla Kaczyńskiego najważniejsze jest znaleźć winnego. Oczywiście to Donald Tusk, doskonały i odwieczny wróg. Oczywiście musi być spisek, i to światowy. Pełen pakiet szaleństwa, zrozumiały z perspektywy psychologii – brat traci brata – ale koszmarnie destrukcyjny i zły z perspektywy rozwoju naszego kraju.
Odkąd tylko do głosu doszedł paranoiczny mit smoleński i przerodził się w swoistą religię z kultem wodza, rytuałem miesięcznic, z biczowaniem wroga i poszukiwaniem Wielkiego Rozwiązania Kwestii Najważniejszej, Polska cofa się cywilizacyjnie. Zamiast być krajem europejskim, liczącym się w Unii, staliśmy się przedmurzem zaściankowości i wylęgarnią eurotrolli. Zamiast walki z pandemią mieliśmy walkę z maseczkami i szczepieniami, okraszoną deklaracjami prezydenta, że on nie lubi się szczepić. Zamiast walki z inflacją i kłopotami finansowymi mamy odlot pana Glapińskiego, który do niedawna uważał, że jeszcze trochę, a w Dubaju wywieszą białą flagę przed naszą potęgą finansową. Zamiast walki z kryzysem klimatycznym mamy polski węgiel prosto z Donbasu. Zamiast rządowej pomocy uchodźcom mamy opowieści naszego narodowego Pinokia i ciężką pracę wolontariuszek i wolontariuszy, którzy radzą sobie mimo rządowego nieróbstwa. Zamiast praworządności, Trybunału Konstytucyjnego i przestrzegania Konstytucji mamy nieustające łamanie prawa, odsuwanie, a nawet nękanie niezawisłych sędziów. Zamiast państwa mamy dzwony, wiece, miesięcznice i religię smoleńską.
W Polsce znalazło schronienie już około 2,5 miliona uchodźców. Są to ludzie straumatyzowani, dla których odgłos nadlatującego samolotu czy sygnał karetki pogotowia oznacza katastrofę. Ci z nas, którzy mają w swoich domach gościnie i gości z Ukrainy, dobrze wiedzą, że są dźwięki budzące w nich przerażenie. Moment grozy. Płacz dzieci. Struchlałe matki próbują udawać przed dziećmi, że to nic, że nic złego się nie dzieje. Panowie ministrowie od dopieszczania ego Jarosława Kaczyńskiego, zapatrzeni w pierwsze przykazanie religii smoleńskiej: „Bądź zawsze wierny i posłuszny przywódcy”, mają za nic, co się stanie.
Ryk syren alarmowych to gest próżności, który tylko niszczy, jak krzyk barbarzyńcy. Dla zwierząt to katastrofa. Wiosną, gdy w gniazdach zaczyna się rodzinna wrzawa, to narażanie na wymarcie kolejnych ptasich pokoleń. Dla naszych gościń i gości z Ukrainy to trauma, której nie zdołamy im wytłumaczyć prostym: „Ej, słuchajcie, tak wyje nasza pieśń narodowej dumy”.
Ukrainki nie siedzą bezczynnie. Szukają pracy, uczą się języka, pomagają nam w wielkim porządkowaniu naszych lasów. Razem z wolontariuszkami i wolontariuszami wzięły rękawice i poszły sprzątać nasze brudy. Chcą dla nas coś zrobić: my śmiecimy, wywozimy do lasu odpady, a one sprzątają i mówią „dziękuję”. W odpowiedzi dzisiaj rano dostają atak decybeli. Znów trauma, znów przerażenie dzieci. To kolejna niszczycielska głupota polskiego rządu, który liczy się tylko z kaprysami Kaczyńskiego. Szkoda, że ten pan mieszkający jedynie z kotem nie weźmie do siebie choćby jednej ukraińskiej rodziny. Może by jego zaściankowa perspektywa i potrzeba walenia w dzwony po to, by napompować własne ego, choć na krótko ustąpiła wobec europejskich standardów etycznych?
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie