Francję kocham. Platonicznie, choć nie bezgranicznie. Ojczyznę rewolucji i libertynów – nie mylić, broń boże i Święta Joanno, z liberałami. Ojczyznę wina i racjonalizmu, matczyznę feminizmu i Simone Weil.
Tekst z przydługim wstępem i zaskakującą być może pointą.
Mam problem z określeniem swojej narodowości, tym bardziej że potrafię myśleć tylko po polsku. Chciałbym być Czechem, bo do Czech jest blisko, bo uwielbiam Haszka i czeskie piwo. Knedliki jakoś mniej. Haszka owszem, za Szwejka, ale może bardziej za „Historię partii ograniczonego postępu w granicach prawa”, żywcem opisującą polską opozycję najbardziej demokratyczną (ukłony dla liderów).
Ale Francję kocham. Platonicznie, choć nie bezgranicznie. Ojczyznę rewolucji i libertynów – nie mylić, broń boże i Święta Joanno, z liberałami. Ojczyznę wina i racjonalizmu, matczyznę feminizmu i Simone Weil. Francję, która przygarniała wielu: od Chagalla, Apollinaire’a (Kostrowickiego) i Marii Curie (Skłodowskiej), przez Edwarda Gierka, Aznavoura i Romy Schneider, po Kopaczewskiego i Zidane’a.
Kocham Francję jak Boy Żeleński prawie, w przeciwieństwie do niego, niestety, znając tylko zwrot „żetem”. Trochę przez Gainsbourga i Birkin (podobno przy współudziale BB).
Kocham Francję za Verne’a, Dumasa (ojca i syna), za Zolę, Goscinnego, Pierre`a Richarda i Jeana Gabina.
Nie jest to miłość ślepa. Choć idealna Francja nigdy nie istniała, ta realna trzyma się prawie jak Szwecja. Wiem, że Francja ma wady i prezydenta Macrona, że nie potrafiła wymyślić widelca, ale przynajmniej wymyśliła Sorbonę. I szampana.
Tęsknię trochę za Francją, bretońskimi klifami, wieżą Eiffla i fasolką. Wiem, ta nasza fasolka nigdy Bretanii nie widziała na oczy, a ja widziałem. Raz.
Nie jestem jak Rzecki czy Łysiak, ale lubię Francję za Napoleona, choć to watażka z Korsyki i militarysta, i za de Gaulle’a, szczególnie za numer, jaki wywinął Amerykanom z USA.
Kocham Francję za wszystkie rodzaje miłości… i nienawiści. Kocham Francję za wszystkie rewolucje i restauracje (ale tylko te serwujące kuchnię europejską).
Kocham Francję za encyklopedię i encyklopedystów, za Augusta Comte’a i Emila Durkheima. Za pięknego concorde’a i stabilne elektrownie jądrowe, które – mam nadzieję – nie podzielą jego losu i pozwolą nam żyć.
Kocham tę Francję, która wspiera związki zawodowe, wolne związki i antykoncepcję. Kocham Francję za to, że daje wolność wyboru i bezpłatną antykoncepcję. Nie będę piał z zachwytu nad prezydentem Macronem, ale gdyby tylko była taka możliwość, wymieniłbym go za całą rodzinę Dudów.
Niech żyje miłość, Francuzki i Francuzi. Vive la France!
A radnych sejmiku małopolskiego należy odwołać w referendum.
również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie