Co nas łączy, co nas dzieli

Biologicznie wszyscy jesteśmy rasistami. Nie ma sensu tego ukrywać. Lęk przed obcym jest wdrukowany w naszą naturę. Ale ponoć odwaga to nie brak lęku, lecz umiejętność jego pokonania.

Nasz skomplikowany mózg i współpracujące z nim ciało nie powstały wczoraj, lecz są wynikiem wielu wieków ewolucji. Pierwsze człowiekowate pojawiły się na Ziemi około 14 mln lat temu i czy tego chcemy, czy nie, dziedziczymy po nich, a także po wszystkich kolejnych pokoleniach, kolejnych gatunkach, które wykształciły się na ich podstawie. Wśród wielu cech, jakie odziedziczyliśmy, jest również strach przed obcym. Ma to swoje głębokie uzasadnienie. Dla naszych żyjących w małych grupach przodków obcy był zagrożeniem: nie był związany z grupą i nie znał funkcjonujących w niej zasad współistnienia, nie można więc było ocenić, czy nie naruszy jej fundamentów . Mógł przecież odebrać pożywienie, zamordować młode, porwać samice. Identyfikacja z własną grupą, szczególnie w opozycji do innej grupy, była czymś, co naszym przodkom pozwalało przetrwać.

Widok osoby o innym kolorze skóry, o statusie skrajnie odbiegającym od naszego lub cechach, które uznajemy za groźne, aktywuje zlokalizowane głęboko w mózgu ciało migdałowate będące częścią układu limbicznego, który odpowiada m.in. za nasze emocje. Emocje są znacznie bardziej pierwotne niż rozważania logiczne. Lęk jest tak silny, gdyż jest całkowicie pierwotny, jest instynktowny. Jeżeli jednak uważamy to za usprawiedliwienie, to pamiętajmy, że pierwotne jest również mordowanie dzieci nieposiadających naszego genomu czy pozostawianie bez opieki i pomocy najstarszych, schorowanych osobników. A tego przecież nie zaakceptowalibyśmy, prawda?

Chociaż lęk przed obcym jest uwarunkowany ewolucyjnie, nasz genom pokazuje, że jesteśmy tym, kim jesteśmy, z powodu mieszania się ras. Do tej pory skutecznie nie podważono hipotezy, że kolebką życia człowieka jest Afryka. Musimy więc powiedzieć sobie otwarcie, że każdy z nas pierwotnie był czarnoskóry. To migracje na tereny o innym kącie padania promieni słonecznych wywołały zmniejszenie ilości melaniny w skórze, co umożliwiło odpowiednią absorpcję promieniowania słonecznego niezbędnego do produkcji witaminy D. I tylko tyle. Nasz kolor skóry związany jest jedynie z tym faktem. Naprawdę nie ma się czym chwalić. Co więcej, testy DNA dowodzą, że praktycznie każdy człowiek na Ziemi ma w sobie geny innej rasy. Miliony lat ewolucji, migracje, wojny, najazdy i wszelkie inne mniej lub bardziej spektakularne ruchy grup czy jednostek spowodowały, że w naszych żyłach płynie bardzo wymieszana krew. Genom współczesnej Europy, w tym również Polaków, w znacznym stopniu ustaliła wielka migracja azjatyckich ludów pasterskich, która miała miejsce około pięciu tysięcy lat temu. Wystarczy dodać do tego podboje Wikingów, niemal tysiąc lat bliskich relacji z ludami semickimi, najazdy tureckie i germańskie, by zrozumieć, że nie ma czegoś takiego jak genetycznie czysta rasa. I bardzo dobrze: jak pokazują niemal wszystkie badania, jesteśmy tym zdrowsi, im bardziej odmienne zestawy genetyczne legły u podstaw naszego pojawienia się na świecie.

Jakby tego było mało, jesteśmy również wynikiem mieszania się gatunków, bo dowiedziono, że homo sapiens współżył z neandertalczykami i w naszym DNA regularnie pojawiają się ich geny. Ba, Frans de Waal, autor tak klasycznych pozycji jak Małpa w każdym z nas czy Bonobo i ateista, opowiadał kiedyś, że w jednym z rosyjskich instytutów ds. badań antropologicznych natknął się na świetnie odtworzoną (na podstawie znalezionej czaszki) głowę człowieka neandertalskiego. Zapytał badaczy, dlaczego nie chcą pokazać swego dzieła publicznie, przecież to ważny krok w dyskusji nad pochodzeniem człowieka. Odparli, że nie mogą tego uczynić, gdyż odtworzona twarz zanadto przypomina rysy jednego z prominentnych rosyjskich polityków…

No dobrze, ale jak to wszystko pogodzić? Jak okiełznać lęk przed obcym? Zabrzmi to jak frazes: obcego trzeba poznać. Jak wskazują dziesiątki badań psychologicznych, ciepła, przyjacielska relacja z jednym z członków obcej społeczności powoduje, że o całej grupie myśli się lepiej. Dowiodły tego już prace Freda Tredwella Smitha z 1943 roku. Smith zaaranżował weekendowe spotkania białych studentów prestiżowego Uniwersytetu Columbia z przywódcami czarnej społeczności Harlemu i odkrył, że już po kilku spotkaniach studenci bardziej otwarcie i zdecydowanie pozytywniej wypowiadają się o całej społeczności. Zmiany nie zanotowano u studentów, którzy nie odbywali takich spotkań.

Skąd ta zmiana? Po pierwsze, kiedy mówimy o grupie, nieco ją dehumanizujemy, co nie jest już tak łatwe przy zetknięciu się z jednostką. Poza tym, mając do czynienia z jednostkami, jesteśmy skłonni szukać podobieństw, podczas gdy między grupami szukamy przede wszystkim różnic. A tak naprawdę wystarczy chwila, by się przekonać, że więcej nas łączy, niż dzieli.

Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka