„Zmień pracę, weź kredyt”. Felieton Marcina Nowaka (57)

Felieton Marcina Nowaka

Kredytu nie wziąłem, ale zmieniłem pracę… i zaczął się nowy etap w moim życiu.

Słynne słowa Bronisława Komorowskiego z kampanii wyborczej w maju 2015 roku oburzyły ich adresata, a z nim całą prawicowo-konserwatywną część społeczeństwa, zupełnie jakby starający się o reelekcję prezydent powiedział coś niestosownego. Wydawać by się mogło, że na zaczepne pytanie młodego człowieka oczekiwano takiej właśnie odpowiedzi. Padła ona też na grunt urabianej od lat negatywnej narracji o koalicji PO i PSL. Fala kąśliwych komentarzy przetoczyła się przez prawicowe fora dyskusyjne i media społecznościowe. Czy była słuszna, nie moja rzecz osądzać, ale z pewnością była przesadzona.

Myślę, że Bronisław Komorowski zachował się jak najbardziej odpowiedzialnie, sugerując z pedagogicznym – rzekłbym: ojcowskim – podejściem młodemu człowiekowi, by zmienił coś w swoim życiu. Zmień pracę, weź kredyt, zrób dodatkowe szkolenie z zakresu zarządzania, zapisz się na kurs tańca, naucz się języka obcego, czytaj wartościowe książki, zacznij uprawiać sport, skorzystaj z porady specjalisty… zrób coś, co wyrwie cię z rutyny działań i utartych schematów myślowych. Jak trafnie zauważył Albert Einstein, trudno uzyskać nowe rezultaty, jeśli stale robi się to samo.

Pewnego niedzielnego popołudnia w sklepie spożywczym w małej beskidzkiej miejscowości podziękowałem ekspedientce za obsługę i życzyłem jej dobrego dnia. Byłem jej wdzięczny za to, że pracuje tam właśnie wtedy i że będąc kilkadziesiąt kilometrów od domu, mogę u niej zrobić zakupy. Może jednak niewystarczająco to wyartykułowałem. Pani popatrzyła na mnie i z wyrzutem stwierdziła:

– Pan może się cieszyć z wolnego popołudnia, a ja tu muszę pracować.
Chcąc poszerzyć jej ogląd sytuacji, zapytałem, opierając się na osobistym doświadczeniu:
– Musi pani pracować czy wybrała pani pracę w niedzielne popołudnie?
– Muszę, nie mam innego wyjścia – odpowiedziała.
– A nie umówiła się pani z właścicielem, że będzie pracować na takich, a nie innych warunkach? Ma pani zapewne dni wolne w tygodniu.
– No mam, ale to nie to samo.

Owszem, praca w niedziele ma swoje negatywne strony, ale ma i pozytywne. W tygodniu można na przykład spokojnie załatwić sprawy w urzędzie, bilety do kin i teatrów są wtedy tańsze, w sklepach nie ma tłoku i wygodniej robi się zakupy. Wiem, bo sam byłem zatrudniony w firmie działającej na okrągło siedem dni w tygodniu. Czasami pracowałem w święta, wiedziałem jednak, że w ciągu roku przysługują mi inne dni wolne i to ode mnie zależy, czy spędzę je jako świąteczne. Czy świąteczność niedzieli w naszym kręgu kulturowym nie jest czysto ludzkim ustaleniem, formą umowy społecznej? Jeżeli tak, to mogę się umówić z sobą samym, że pracuję w niedzielę, ale we środę mam wolne i traktuję ten dzień jak święto. Przy moim stałym grafiku weekend wypadał mi we wtorek i środę lub środę i czwartek. Kiedy wszyscy pędzili, by zorganizować sobie „fantastyczny” sobotnio-niedzielny weekend i grilla w deszczu, ja spokojnie szedłem do pracy, a w tygodniu miałem mój cudowny dwudzionek.

Rozumiałem, że pani z beskidzkiego sklepu nie wyobraża sobie innej sytuacji życiowej. A przecież tak naprawdę nie była bez wyjścia. W każdej chwili mogła coś zmienić, poszukać posady, która nie będzie się wiązała z pracą w niedzielne popołudnia. Zmiana także przyniosłaby korzyści i straty, ale może bardziej odpowiadałaby jej oczekiwaniom. Żadna praca nie zapewnia samych pożytków, tak jak nie istnieją idealne rozwiązania. Każdy wybór wiąże się z jakimś wyrzeczeniem. Wybiera się coś i jednocześnie rezygnuje się z czegoś innego. Każda decyzja otwiera nam możliwości, a zarazem nas ogranicza. I nawet jeżeli życie stawia nas w sytuacji, zdawałoby się, bez wyjścia: wobec nieuleczalnej choroby, rozstania, utraty pracy, to wciąż możemy decydować, czy być ofiarą czy aktywnym uczestnikiem, czy z tego, co nas spotyka, wyprowadzać dobro dla siebie i innych, czy utyskiwać nad własnym losem.

Pani w beskidzkim sklepie oczekiwała, że ktoś zabroni handlu w niedziele. Młody rozmówca prezydenta oczekiwał, że ktoś powie mu, co ma robić. Oboje oczekiwali, że ktoś lub coś dokona za nich wyboru, tak by nie ponosili odpowiedzialności za nieswoje wybory i swoje życie. Może kierowały nimi też inne motywacje, wynikające z presji społecznej, potocznie rozumianej kariery, dużych i łatwych pieniędzy, pewnego rodzaju pogardy dla tych, którzy wykonują proste zawody.

Bronisław Komorowski zwrócił się do młodego człowieka jak ojciec do syna, by ten wziął odpowiedzialność za swoje życie, zamiast czekać na gotowy przepis. Każdy musi taki przepis ułożyć samodzielnie dla siebie – i nie ma dwóch dokładnie takich samych.

Kredytu nie wziąłem. Wolę oszczędność, która dla mnie jest odwróconą pożyczką. Prawdą jest też, że słowa Bronisława Komorowskiego wpisały się w szerszy trend informacji docierających do mnie w tamtym czasie: jeżeli chcę, aby moje życie się zmieniło, powinienem po raz kolejny wziąć za nie odpowiedzialność i ponownie przystąpić do działania. Tak więc na początek zmieniłem pracę – a dokładniej, zrezygnowałem z tej, którą wykonywałem wcześniej. Mimo że na początku nie było łatwo, zaczął się nowy, fascynujący etap w moim życiu.

Nie oczekuję od państwa, że będzie się mną opiekowało i w pewnej mierze żyło za mnie. Wciąż odkrywam, jak mam żyć, bo wszystko wokół mnie się zmienia. Według mnie państwo powinno tworzyć przestrzeń społeczną – zdrowe ramy prawne, edukacyjne (dla wszystkich kategorii wiekowych) i organizacyjne, w których każdy będzie mógł podejmować własne wybory w granicach wyznaczanych przez społeczeństwo. Jeżeli współczesne państwo nie jest do tego zdolne, niech się tym zajmą organizacje międzynarodowe, które znacznie lepiej rozumieją potrzebę współpracy i koordynacji społeczeństw i wychodzą naprzeciw dzisiejszym globalnym wyzwaniom.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!