Zakazane wyrazy. Felieton Pawła Grabskiego (1)

Zakazane wyrazy. Felieton Pawła Grabskiego (1)

O tym, do jakich nieoczywistych skutków prowadzą proste i na pozór skuteczne rozwiązania.

Patrycja Jakaś, dyrektorka szkoły podstawowej w Bąblówku, wróciła z województwa podekscytowana. Na spotkaniu z kuratorem poruszono ważny problem. Coraz częściej wśród dzieci, nawet najmłodszych, słychać było brzydkie wyrazy. Koledzy dyrektorzy potwierdzali, że w ich szkołach problem też się nasila, nie wiedzieli jednak, jak z nim walczyć. Padło wiele słów o narastaniu agresji, o złych przykładach, o wielu innych powodach, które łączyło jedno: wszystkie były ewidentnie niezależne od wysiłków pedagogów, nie stawiały im zatem żadnych wymagań. Jak można się było spodziewać, spotkanie skończyło się praktycznie niczym. Tymczasem pani Patrycja miała pomysł. No, w zasadzie zarys pomysłu, wymagał jeszcze zastanowienia. Dlatego nie zabierała głosu podczas spotkania – wolała spokojnie temat przemyśleć i wdrożyć pomysł u siebie. Wizja chwały prekursora też nie była bez znaczenia…

Sprawy trudne należy redukować do prostszych, które da się rozwiązać. Dlaczego dzieci wykrzykują wulgaryzmy? – zastanowiła się pani Patrycja i szybko znalazła odpowiedź. Uczą się od starszych, nieświadome, że słów takich używać nie należy. A nieświadomość dziecka to wszak pole popisu dla pedagoga… Dalej poszło szybko. Naprędce zwołana rada pedagogiczna na jednym, choć okrutnie długim posiedzeniu ustaliła szczegółową listę wyrażeń niecenzuralnych, którymi młodzież nie powinna się posługiwać. Dopiero nad ranem strudzeni pedagodzy udali się do domów. Nieunikniona w tej sytuacji konsultacja z małżonkami sprawiła, że następnego dnia lista jeszcze się nieco wydłużyła.

Podstawy zatem już były. Postanowiono, że na początku II klasy na lekcjach wychowawczych nauczyciele szczegółowo omówią listę z uczniami i wyjaśnią im, że takich słów i zwrotów przyzwoity człowiek nie używa. A czego Jaś się nauczy, to i Jan będzie już umiał. Oczywiście, akcją objęto również starsze roczniki, które drugą klasę przetrwały w nieświadomości.

Odważnym eksperymentem zainteresowała się lokalna prasa, a za nią wiadomość trafiła do mediów ogólnokrajowych. Jak każdy nowatorski pomysł, i ten wywołał krytykę zawistników. Na szczęście czynniki oficjalne były przychylne, acz pani dyrektor zdawała sobie sprawę, że będą się bacznie przyglądać efektom. A efekty – no cóż, na razie trudno je było ocenić. Niemniej skokowa poprawa sytuacji nie nastąpiła. Gdy więc kolejny smarkacz przyłapany przez nauczyciela na bluzgu tłumaczył się w gabinecie z niewinną miną: „A bo ja nie wiedziałem, pszepani”, pani Patrycja zrozumiała, że trzeba pójść za ciosem.

Zarządzeniem dyrektora szkoły wprowadzono obowiązek wykucia „na blachę” całej ustalonej listy. Wychowawcy mieli obowiązek wyrywkowo sprawdzać opanowanie materiału. I nikt już w całym Bąblówku – bo lokalne gazety dawno opublikowały listę dla edukacji obywateli – nie mógł tłumaczyć się nieznajomością sprawy.

Inicjatywa rozwijała się nad podziw. Gdy pani Patrycja czekała na posiedzenie rady gminnej, która miała wesprzeć projekt, uchwalając system kar za nieprzestrzeganie zakazu, znajomy podesłał jej intrygujący link. Wynikało z niego, że ktoś zamierza wykorzystać jej pomysł nawet nie w skali ogólnopolskiej, ale międzynarodowej. Wiadomość niby wspaniała, o czymś takim pani Patrycja nie marzyła nawet w snach – ale czy aby nie zechcą jej pominąć i przechwycić dla siebie całą chwałę? Ludzie czasem bywają tak podli…


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!