To tylko Polska. Sok z Brukselki, czyli felieton Marcina Mycielskiego (3)

To tylko Polska. Sok z Brukselki, czyli felieton Marcina Mycielskiego (3)

10.08.2020

Wydarzenia ostatnich dni, jakkolwiek je oceniać, niewątpliwie przebiły się do mediów nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Światowe redakcje ponownie piszą o polskiej nietolerancji i prześladowaniu osób LGBT, często łącząc je z kampanią wyborczą i wygraną Andrzeja Dudy. Popularne zestawienie zdjęć polskiego aktywisty i tracącego oddech George’a Floyda – obu pod kolanem funkcjonariusza – szokująco odsłoniło paralele między brutalnym postępowaniem policji w Polsce i w Stanach.

Niby nic nowego, bo fotografie ukazujące nadmierne użycie siły przez policję wobec aktywistów stały się w PiS‑owskiej Polsce normą i nieraz docierały za granicę. A jednak jakby się coś zmieniło: takie wiadomości nie są już niczym nowym również dla europejskich decydentów.

W ostatnich dniach – jak to w mojej pracy – byłem w kontakcie z europejskimi politykami i organizacjami, przekazując im najświeższe informacje z Polski, w tym informacje prasowe organizacji LGBT, które pomagałem tłumaczyć. Prywatnie politycy reagowali oburzeniem. „To jest ohydne, przewraca mi się w żołądku” – powiedziała mi szefowa grupy ds. monitorowania praworządności w Parlamencie Europejskim na wieść o wkładaniu przez policjanta ręki w majtki jednej z zatrzymanych aktywistek.

Ale w toku rozmów z nimi, namawiania, by reprezentowane przez nich instytucje podjęły zdecydowane kroki, odniosłem niepokojące wrażenie. „To nic nowego, to tylko Polska” – takie nastawienie dawało się wyczytać między wierszami. „Oczywiście, to haniebne, wymaga stanowczej reakcji, ale też po Polsce nie spodziewamy się niczego więcej”. Zachód skrajnie obniżył wobec nas poprzeczkę i nigdy nie czułem tego tak silnie jak teraz. Przy każdym szokującym dla Europy przekroczeniu cywilizowanych norm przez PiS – przy upolitycznieniu sądownictwa i mediów czy przy próbach ograniczenia praw kobiet – europejscy decydenci nieraz rzucali wszystko, żeby pilnie skupić się na pomocy Polsce. Żaden jednak „crisis mode” nie może trwać wiecznie. Wiele razy podnoszono alarm i podejmowano faktyczne działania, by wpłynąć na polskie władze czy wesprzeć społeczeństwo obywatelskie, a teraz jakby uznano, że Polacy mieli szansę coś zmienić, ale z tej szansy nie skorzystali. „Przychodzą do nas z krzykiem, że ich biją, a sami w wyborach głosują za kontynuacją tego bicia, czego więc od nas znowu chcą?”

I w ten sposób reakcje w Europie stały się bardziej kurtuazyjne, sztampowe: trzeba wyrazić sprzeciw na Twitterze, wystosować oświadczenie, w najlepszym razie Parlament Europejski wypuści w końcu jakąś rezolucję. Nie ma już natomiast autentycznego szoku, niedowierzania, emocji towarzyszących szczerej potrzebie działania. Zwolenników rządu zapewne to ucieszy – Unia wreszcie przestaje się wtrącać w polskie interesy. Każdy jednak, kto ma choć podstawową wiedzę o sensie istnienia UE, rozumie, że opiera się ona nie tylko na finansowym pomaganiu słabszym, ale też na wspólnym szacunku dla tych samych wartości i wsparciu, gdy w którymś z państw członkowskich wartości te są zagrożone.

Podążamy zgodnie z fazami rozpadającego się związku. Najpierw są kłótnie, emocje, próby naprawy. Na tym etapie, dopóki jest wola walki, zawsze istnieje możliwość powrotu. Nadzieja się kończy w momencie, gdy nastaje obojętność. I właśnie po raz pierwszy poczułem, jakbyśmy dla Europy byli już ex, tylko jeszcze o tym nie wiemy.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!