Strach. Felieton Joanny Hańderek (28)

Strach. Felieton Joanny Hańderek (28)

Przemoc wobec kobiet to ukryta codzienność. Ostatnie wydarzenia w Wielkiej Brytanii pokazują skalę tego zjawiska, ale i naszą bezsilność. W Polsce kobiety borykają się nie tylko z przemocą w domu czy na ulicy, nie tylko ze szkodliwymi stereotypami, ale niestety też z pomysłami naszych rodzimych fanatyków i rządu. Bycie kobietą tak naprawdę oznacza ciągły stan zagrożenia. To jest nasze największe wyzwanie.

Po zabójstwie Sarah Everard czytam komentarze kobiet z Wielkiej Brytanii, Polski, całego świata. Dominuje strach. Niemal każda myśli, jak wrócić do domu, jak się ubrać, o której godzinie przemieszczać się po własnym mieście, by uniknąć zagrożenia. Nie tak dawno kobietę uprawiającą jogging zgwałcono w polskich Skokach. Media donosiły o poszukiwaniach sprawcy i o „wykorzystaniu seksualnym”. Tak naprawdę statystyki nie oddają skali problemu. Pamiętam, że kiedyś przy kawie zapytałam moje studentki, czy czują się bezpieczne. Okazało się, że każda z nich (ponad dwadzieścia osób) doświadczyła jakiejś formy przemocy na tle seksualnym. Obmacywanie, zaczepianie, poszarpywanie, poklepywanie, cmokanie, słowne napaści, żarty, próby gwałtu, gwałt, molestowanie – taka codzienność. Sama usłyszałam kiedyś od kolegi, że on „ma prawo sobie popatrzeć” i nic mi do tego.

Po zabójstwie Sarah Everard uparcie wraca do mnie myśl: nic się nie zmienia. Co z tego, że kobiety zaczęły mówić o gwałcie i przemocy seksualnej, skoro nikt ich nie słucha? Co z tego, że mamy już prawo chroniące kobiety przed przemocą, skoro nadal to kobieta jest stygmatyzowana, to kobieta jest potencjalną „ofiarą”? Co z tego, że kobiety walczą od tylu pokoleń, skoro w szkołach nadal nie ma zajęć antyprzemocowych, jest za mało (lub nie ma wcale) zajęć z etyki mówiących o szacunku do integralności i podmiotowości drugiego człowieka i nadal nie uczy się dzieci, że „nie” oznacza „nie” i że nie wolno nikogo uprzedmiotawiać? Co z tego, że kobiety wywalczyły sobie równouprawnienie, skoro na ulicach brakuje odpowiedniego monitoringu, ludzie nadal nie reagują, gdy ktoś zaczepia kobietę w miejscu publicznym, a sąsiedzi udają, że nie widzą siniaków sąsiadki. Ciągle to kobieta musi kombinować, jak się ubrać i jak wracać do domu, tak jakby jej ciało czy jej płeć skazywały ją na wieczne zagrożenie przemocą. Ciągle to kobieta jest w niebezpieczeństwie, tak jakby bycie kobietą oznaczało konieczność nieustannego udowadniania światu, że jest się osobą, że ma się podmiotowość oraz prawa, których nie wolno łamać.

Stereotypy i fałszywe przekonania mocno się w społeczeństwach zakorzeniły. Bicie żony czy gwałt są w różny sposób usprawiedliwiane, tak samo jak seksistowskie żarty i komentarze. Mąż przemocowy – pewnie ma swoje powody, gwałciciel – po prostu wykorzystał sytuację (kobiety według niektórych stereotypów „marzą o gwałcie”), napastujący seksualnie – tylko żartował (feministki nie mają poczucia humoru). Witamy w świecie kobiet, które zawsze źle się ubierają, są w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, mogły zachować się inaczej, mogły się rozwieść, mogły znaleźć sobie innego partnera, mogły uważać, mogły dobrze się prowadzić, mogły nie reagować, mogły mieć poczucie humoru, mogły powiedzieć, że im się to nie podoba, mogły się przeciwstawić, mogły zapisać się na kurs samoobrony, mogły nie biegać wieczorem, mogły nie spacerować po lesie, mogły wracać do domu z koleżankami, mogły nie być kobietami, mogły się nie urodzić.

Po zabójstwie Sarah Everard wróciłam do artykułów i zdjęć (najsłynniejsze jest to z okładki „Time’a”) przedstawiających piekło muzułmańskich kobiet pod rządami fanatyków religijnych. Wróciłam do historii o zabójstwach w Ciudad Juárez. Kobietobójstwo, przemoc, gwałt – bardzo byśmy chcieli wierzyć, że to w innym świecie, obcej kulturze, że to inni ludzie, nie my, nie Europejczycy, nie Polacy. Przecież my jesteśmy tacy „inni”, tacy „kulturalni”. Statystyki jednak są nieubłagane, a milczenie kobiet skrywa rzeczywistość, która wszędzie jest równie okrutna: przemoc, nierówność, niezrozumienie. Tu nie chodzi o warunkowanie kulturowe, ale o elementarną równość – realną równość, której ciągle brak. Kobieta nadal jest marginalizowana, nadal musi udowadniać własne kompetencje, nieustannie być czujna – w pracy potwierdzać swoje zdolności, na ulicy uważać, by nikt jej nie napadł, w domu strzec się, by nie wpuścić przemocowego człowieka do swojego serca i życia. Ta asymetria jest przejmująca i bardzo stara, a niekiedy wątpię, czy możliwa do zwalczenia.

Zastanawiam się czasem, co jeszcze musi się wydarzyć, żeby kobiety mogły żyć bezpiecznie i cieszyć się światem na równi z mężczyznami. Obawiam się jednak, że pomimo protestów, licznych zabójstw i świadectw przemocy nie zmieni się nic, jeżeli nie zaczniemy mówić dzieciom o równości, jeżeli lekcje i programy antyprzemocowe, antydyskryminacyjne, nie staną się normalnym elementem edukacji. Szacunku do drugiego człowieka, do drugiego istnienia, można się nauczyć, trzeba jednak zacząć jak najwcześniej. W przeciwnym razie Sarah Everard zapadnie nam w pamięć jako kolejna z długiej listy kobiet, które nie dotarły do domu, bo miały to nieszczęście, że były kobietami.


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!