Słownikowa wojna. Felieton Mikołaja Górnego (2)

Słownikowa wojna. Felieton Mikołaja Górnego (2)

Jednym z nader interesujących, ale i niebezpiecznych trendów w polskiej rzeczywistości publicznej jest postępująca militaryzacja i radykalizacja języka. Słownictwo dotychczas zarezerwowane dla bardzo wąskiego wycinka rzeczywistości staje się coraz powszechniejsze. „Wojna ideologiczna” czy, jeszcze mocniej, „wojna cywilizacji” zastąpiła już na dobre „wymianę poglądów”, a debata publiczna jest przez szerokie kręgi społeczne interpretowana w kategoriach „walki”. Zwykła krytyka to „atak”, zaś w kwestionowaniu sensowności tego czy innego przedsięwzięcia wielu komentatorów dopatruje się chęci jego „niszczenia”. Ekolodzy zmieniają się w „ekoterrorystów”, feministki w „feminazistki”, a socjaldemokratów, progresywistów i liberałów często nazywa się zbiorczo „marksistami kulturowymi”. Trzeba też uczciwie przyznać, że niejeden przeciętny konserwatysta czy tradycjonalista musiał przełknąć oskarżenie o „faszyzm”. Koszulki, spodenki i czapki z nieśmiertelnym hasłem „śmierć wrogom ojczyzny” nie znikają, rzecz jasna, ze sklepowych półek, ale to nie tylko ich właściciele przyjmują taką narrację. Jej popularność rośnie wraz z polaryzacją społeczeństwa.

Aby móc przewidzieć skutki tego zjawiska, należy najpierw rozważyć jego potencjalne przyczyny. Zdaję sobie sprawę, że u każdego pobudki mogą być inne, ale być może da się znaleźć jakiś wspólny mianownik przynajmniej dla większości. Punktem wyjścia jest tu obserwacja, że tego rodzaju język łatwiej wywołuje emocje. Publicystom pozwala powiększać grupy odbiorców, a odbiorcom poczuć, że biorą udział w czymś istotnym. I tu zatrzymamy się na chwilę.

Wojna, walka, zmagania na śmierć i życie są bardzo silnie mitotwórcze. Obrazy wojen i bitew przenikają w zasadzie całą naszą kulturę, szczególnie często goszczą na ekranach kin i telewizorów, na monitorach komputerów i w książkach. Większość postaci historycznych znanych prawie każdemu dziecku, takich jak Aleksander Wielki, Juliusz Cezar czy Napoleon Bonaparte, słynie w zasadzie wyłącznie ze swoich osiągnięć militarnych, choćby ich dokonania w innych dziedzinach były z perspektywy czasu dużo ważniejsze. Poza biologiczną fetyszyzacją siły i przemocy wojna ma pewien aspekt duchowy: można ją prowadzić w obronie wartości jako wyraz ostatecznego poświęcenia. Żołnierze walczący w „wojnie sprawiedliwej” to bohaterowie przez wieki stawiani za wzór cnót ludzkich i obywatelskich. W jakim stopniu ten obraz odpowiada rzeczywistości, a w jakim jest wytworem propagandy, nie mnie oceniać. Dość zaznaczyć, że odgrywa istotną rolę w społecznym imaginarium i wiele osób (w szczególności mężczyzn) chce za nim podążać.

Trudno zatem oprzeć się wrażeniu, że osoby, które nagminnie używają języka militarnego, dążą choćby podświadomie do realizacji tego właśnie archetypu. Walcząc w „wojnie cywilizacji”, mogą poczuć się lepsi, ważniejsi, niż gdyby zwyczajnie dyskutowali z kimś mającym odmienne poglądy. Mogą być trochę jak historyczni bohaterowie, spełniać zadania równie doniosłe i oczekiwać równie wielkiej chwały. Sprzyja to powstawaniu fałszywych dychotomii, tworzeniu narracji „my kontra oni”, bo tylko takie warunki mogą symulować prawdziwą wojnę. O zjawisku mitu w życiu społecznym mówi Hans Blumenberg w znakomitej książce „Praca nad mitem”, wskazując, że skuteczny mit musi pełnić funkcję sensotwórczą, nadawać znaczenie życiu i działaniom człowieka. Narracja mitu jest patetyczna, ma angażować jednostkę emocjonalnie i pozwalać jej dopisać głębsze wartości do swojego stanowiska.

Paradoksalnie, właśnie dlatego mityzacja rzeczywistości publicznej jest niebezpieczna. Jeśli obywatele są tak bardzo pochłonięci tym, w co wierzą, znacznie trudniej jest im zmienić zdanie, nawet gdy wyraźnie widać, że się mylą. Zamykają się na argumenty, traktują wszystko, co stoi w sprzeczności z ich ugruntowanym światopoglądem, jako „atak”, przed którym trzeba się „bronić”. Tę postawę wzmacnia jeszcze dysonans poznawczy – nieprzyjemne napięcie, które się pojawia, gdy stykamy się z cudzym poglądem czy zachowaniem sprzecznym z naszą ułożoną wizją świata, zwłaszcza jeśli ta wizja stanowi dla nas sens i cel życia, a jej obrona jest w nim najważniejszym zadaniem. Dystans do świata maleje, aż wreszcie zupełnie się go traci. W skrajnych przypadkach dochodzi do aktów agresji wymierzonych w ludzi odstających od akceptowalnych standardów, czyli w mniejszości.

Kolejnym niebezpieczeństwem jest też swoiste obniżenie rangi i znaczenia pojęć. Bardziej niż o militarne słownictwo chodzi tu o określenia takie jak „faszyzm”, „nazizm” czy „komunizm”. Te poważne nazwy tracą pierwotny sens, gdy szafuje się nimi lekkomyślnie tam, gdzie do ich użycia nie ma realnych podstaw. Gdy prawdziwi faszyści czy marksiści pojawiają się w przestrzeni publicznej, oskarżenia wobec nich mogą po prostu utonąć wśród podobnych ocen rzucanych bez opamiętania na prawo i lewo. Trzeba tu dodać, że aby mówić o marksizmie czy faszyzmie, zestaw poglądów nie musi odpowiadać słownikowej definicji w stu procentach. W szczególności skrajnie prawicowe ruchy w Polsce czy na Zachodzie bardzo często próbują kamuflować swoje ideologiczne podłoże i nie wyrażają swoich – niekiedy rzeczywiście faszystowskich – postulatów wprost. Zawsze jednak tego typu oskarżenia powinny być poparte rzeczową argumentacją i dowodami, aby debata publiczna zachowała racjonalny charakter.

Należy więc co do zasady sprzeciwiać się agresywnej retoryce w dyskursie publicznym. Idąc za hipotezą Sapira-Whorfa, język, którego używamy, wpływa na sposób postrzegania przez nas świata i do jakiegoś stopnia także na sposób myślenia. Powracająca plemienna dychotomia „my kontra oni” jest wręcz uzależniająca, pozwala łatwo uporządkować sobie rzeczywistość i stworzyć schematy postępowania. Z „wrogiem ideologicznym” trudniej się porozumieć niż z osobą, która po prostu ma inne zdanie. Wróg nie może mieć racji, bo przecież to by znaczyło, że ja się mylę. Ważne jest też to, w jaki sposób kwalifikuje się ludzi jako „wrogów”, w skrajnych przypadkach życząc im śmierci. Często nie potrzeba racjonalnych powodów, wystarczy silna niechęć wywołana dysonansem poznawczym i potrzeba realizacji mitu. Mitu, który nadaje sens tej często bezsensownej walce.


Artykuł jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!