Rozrzutność systemu. Felieton Marii Mysonianki (51)

Mysonianka

System nie ma własnych pieniędzy, ma nasze. Wydaje je tak, jak uzna za stosowne. Słusznie się mówi, że lepiej zapobiegać, niż leczyć – choćby ze względów finansowych, bo zapobieganie jest tańsze niż leczenie rozwiniętej choroby. Nasz system najwyraźniej nie przyswoił tej nauki.

Obowiązujący w Polsce system okazuje się w dobie pandemii dziwnie rozrzutny. Szczepienia, które ograniczają liczbę zachorowań, a w razie zachorowania łagodzą jego przebieg, są dobrowolne.

Można by powiedzieć: kto bogatemu zabroni? Chce chorować, niech choruje! Zaraz, zaraz. Choroba to niezupełnie prywatna sprawa. System jest skonstruowany tak, by pokrywać koszty leczenia ludzi poważnie chorych. Już Margaret Thatcher powtarzała: państwo nie ma własnych pieniędzy, ma pieniądze podatnika. W naszym systemie jest podobnie – to nasze podatki go finansują. Ci zatem, którzy w chorobie korzystają z terapii, leczą się na koszt systemu, czyli koszt wszystkich płacących podatki. I dobrze, ponieważ tak wygląda nasza umowa społeczna: wszyscy powinni solidarnie płacić, aby w razie potrzeby również otrzymać pomoc. Tyle tylko, że ilość środków (jak zawsze zresztą) jest ograniczona, a liczba potrzebujących duża. Jak usprawnić system? Można by podnieść składki, aby w systemie było więcej pieniędzy. Tu jednak wkraczamy w kwestie solidarności i odpowiedzialności, i wolności każdej jednostki w państwie. Gdzieś w tle jest też pytanie o właściwe wykorzystanie środków przez system, ale to zostawmy na boku.

Mamy pandemię. Szpitalne leczenie chorych na COVID-19 jest drogie, doba podłączenia do płucoserca kosztuje milion złotych. System płaci. Chorych przybywa. Koszty rosną. Można by ograniczyć liczbę chorych wymagających leczenia, stosując się do zaleceń (maseczki, dystans, szczepionka), ale zalecenia to jedno, a praktyka drugie. U wielu osób maski w najlepszym wypadku wiszą pod brodą. Można by też nakazać szczepienie, by zmniejszyć liczbę zachorowań i ciężkiego przebiegu choroby. Mniejsza liczba chorych na COVID-19 to większe możliwości leczenia innych schorzeń. System ma cały czas tyle samo pieniędzy. No, chyba że zapłacimy więcej…

Tu zaczyna się problem rozrzutności naszego systemu. Zamiast zapobiegać (szczepić, egzekwować zalecenie noszenia masek itd.) zwiększa się liczbę łóżek. Chorzy muszą mieć miejsce w szpitalu. To ich prawo. Zgadza się, ale czy nie lepiej zapobiegać, niż leczyć? Zapobieganie jest tańsze. Czy stać system (to znaczy: nas wszystkich) na leczenie tysięcy ludzi, gdy można temu przeciwdziałać? No i drugie pytanie, nie mniej ważne. Co z tymi, którzy się zaszczepili i powinni podjąć leczenie innych schorzeń (one nadal występują, koronawirus ich nie zlikwidował)? Ci ludzie nie mogą się leczyć, ponieważ miejsca są zajęte przez tych, którzy się nie zaszczepili i ciężko chorują. Zaszczepieni i chorzy mają wszelkie prawo do pomocy – zrobili to, co należało. A niezaszczepieni (z własnej woli, nie z powodu poważnych przeciwwskazań medycznych)? Nie wymaga się od nich solidarności z innymi. Mogą swobodnie ograniczać wolność pozostałych chorych. Mogą, bo kto im zabroni? Będą krzyczeć o wolności i swoich prawach, grozić buntem i brakiem poparcia. Pytam o prawa tych, którzy nie mają siły krzyczeć i umierają po cichu. Codziennie umiera w Polsce więcej osób, niż zabiera na pokład tupolew…


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!