Protest protestem, konflikt wybrzmiał i… Felieton Marii Mysonianki (38)

Protest protestem, konflikt wybrzmiał i… Felieton Marii Mysonianki (38)

Konflikty wybuchają i zanikają. Co dalej – nie wiadomo. Wiadomo, że pewne gremia mają problem. Do rozwiązania długa droga…

Dzisiejsze protesty są gwałtowne, często bardzo spektakularne. Kolorowe, głośne, wyraźne. Czasami wulgarne, czasami prześmiewcze. Bardzo mocno angażują i wyobraźnię, i myśli tych, których sprawa dotyczy. Ci, których nie dotyczy, zwykle się nie angażują. Nihil novi sub sole, trudno pokazać, że dobro wspólne wymaga zaangażowania w konkretnej sytuacji. Protesty są – nazwijmy to może nie do końca prawidłowo – branżowe, czyli związane z określonym gronem. Niezainteresowani pozostają niezaangażowani. Pozornie wszystko wydaje się w porządku. Nie można przecież wymagać, by ktoś niezainteresowany się angażował, no bo w imię czego? I tu zaczyna się problem. Istnieje coś takiego jak dobro wspólne, bardzo trudne do sprecyzowania, bardzo trudno też nauczyć się widzieć je na co dzień, między innymi w protestach i niezadowoleniu innych. W zatomizowanym społeczeństwie, podobnie jak w społeczeństwie podzielonym, odwoływanie się do dobra wspólnego – czyli tego, co ważne dla każdego niezainteresowanego dominacją (Ian Saphiro) – trafia w próżnię.

Niestety, protesty branżowe (sędziów, pielęgniarek, kobiet, pracowników uczelni, nauczycieli itd.) bez oparcia w społeczeństwie, które rozumie znaczenie dobra wspólnego, szybko się wypalają. Poprostestowali, pomaszerowali albo posiedzieli, albo poprzebywali (niepełnosprawni w Sejmie kilka lat temu). Władza podjęła działania, tak by konflikt osiągnął apogeum, po czym coś obiecała, jakieś rozmowy zostały podjęte (albo i nie). Bohaterowie protestu się zmęczyli, są tylko ludźmi, jak długo można beznadziejnie protestować? Poszli do domu, bo mimo wszystko trzeba jakoś dalej żyć w zmienionej rzeczywistości. Siły do protestowania też nie są nieograniczone. Poszli do domu. Ale nie zapomnieli, że są przeciwko. Odpoczną, zbiorą siły, może coś zmodyfikują, zradykalizują się trochę, albo i nie. I może znowu wyjdą na ulice (lub siądą, lub zbudują miasteczko), bo mają nadzieję, że coś się uda zmienić. I oby tej nadziei nie stracili. Najbardziej niebezpieczny protest to protest tych, którzy już nic nie mają do stracenia, nawet nadziei, że będzie się jakoś dało żyć. Konflikt wybrzmiał i stanowiska są znane. Tyle i aż tyle. Co dalej – czas pokaże. Jedno jest pewne: mamy problem.


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!