Polska i jej niepełnosprawne dzieci. Felieton Anny Marii Rizzo (2)

Polska i jej niepełnosprawne dzieci. Felieton Anny Marii Rizzo (2)

Polski rząd w ślad za panią Godek oskarża Polki o brak heroizmu i odpowiedzialności za dzieci poczęte skazane na niepełnosprawność.
Mam pytanie: co ów rząd robi dla tych właśnie heroicznych matek, co robi dla tych dzieci, wykluczanych społecznie? Dla dzieci wytykanych palcami na ulicy, traktowanych przez rówieśników, jakby były trędowate? Otóż nic nie robi i nigdy nic nie robił.
Dla zobrazowania sytuacji posłużę się bardzo prywatnym przykładem – moim własnym. Jestem przewlekłe chora od 1999 roku. Miesięcznie wydaję od 500 do 1000 zł na niezbędne mi do życia leki, nie wspominając już o odpowiedniej diecie, zabiegach etc. Co rząd dał moim rodzicom, którzy od zawsze wspierają go swoimi podatkami i pracą? Ano właśnie nic. Przez krótki czas dostawałam 150 zł zasiłku pielęgnacyjnego, ale komisja lekarska orzekła, że mój stan zdrowia jest zbyt dobry, by cokolwiek mi się należało. Nie oszukujmy się, zdrowsza nie jestem. Władza wmawia ludziom, że lekarstwa są za darmo. Nie, nie są. Za darmo jest tylko garstka leków – bynajmniej nie tych najlepszych ani tych dostępnych. Żyję wciąż dzięki temu, że moich rodziców było stać na dziecko z niepełnosprawnością, żyję dzięki mamie, która poświęciła swoją karierę naukową, żeby zająć się mną w dzieciństwie, kiedy zachorowałam.
Wspaniali Polacy dali mi tylko poczucie, że coś jest ze mną nie tak. W szkole dzieci patrzyły na mnie dziwnie, kiedy podwijałam bluzkę, żeby zrobić sobie zastrzyk. Koleżanka w liceum zapytała, czy nie zarazi się ode mnie cukrzycą. Mój były partner oznajmił w pewnym momencie naszego długoletniego związku, że nie każdy chciałby być z osobą tak chorą jak ja i dlatego powinnam mu być wdzięczna. W restauracji, gdy podawałam sobie inulinę przed obiadem, jakaś kobieta nazwała mnie ćpunką. Moja choroba nie jest widoczna gołym okiem, nie wyklucza mnie z życia w pełni, mogę w miarę normalnie funkcjonować, bo mnie na to stać, ale nie jest i nigdy nie była to zasługa rządu.
Pomyślcie teraz o tych wszystkich rodzicach, których dzieci są jeszcze bardziej chore, przykute do łóżek, wymagające ciągłej opieki i rehabilitacji. Rodzice takich dzieci często nie mogą iść do pracy, nie mogą zapewnić sobie ani im godnego bytu, muszą prosić obcych o pomoc, organizować zbiórki na leczenie. Co robi państwo dla tych ludzi? Wielu protestujących opowiada tragiczne historie o swoich chorych dzieciach i o sobie, ale nikt nie reaguje, nie próbuje ich wesprzeć. Gdy matki dzieci niezdolnych do samodzielnej egzystencji protestowały na schodach Sejmu, rząd robił z nich wariatki, a teraz ma czelność mówić o heroizmie kobiet zajmujących się niepełnosprawnymi dziećmi. Tak, jestem zła, bardzo zła na rząd, który usiłuje nam wmówić, jaki to jest wspaniały i troskliwy, jak pilnuje naszych sumień niczym Cerber drogi do świata umarłych. Niech lepiej zajmie się tysiącami chorych dzieci, niech zapewni im stałą opiekę, żeby ich rodzice mogli żyć, a nie umierać przy ich łóżkach, pozostawiając te osoby na samotną śmierć. Nie można zmuszać innych do heroizmu, którego samemu się nie zna.
Niestety, nie mam wątpliwości, że rząd nie zapewni takim ludziom opieki, za to nie omieszka zapewnić sobie podwyżki pensji.


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!