Małe mieszkanko. Felieton Adama Jaśkowa (80)

Małe mieszkanko. Felieton Adama Jaśkowa (80)

Kolejne rządy twierdzą, że trzeba budować mieszkania, ale jeśli nawet przygotują jakiś program wspierania budownictwa, to wspiera on realnie developerów i banki udzielające kredytów mieszkaniowych. Program „Mieszkanie plus” jest na tym tle wyjątkowy, ponieważ wspiera – odrobinę – jedynie firmy budujące mieszkania. Odrobinę, bo z trzech milionów obiecanych mieszkań w cztery lata raptem może się uzbiera 100 tysięcy w osiem lat. I to łącznie z tymi na krakowskich Klinach, z basenami w piwnicach. Z wodą, znaczy się. Stojącą.

Marzący o Mariensztacie (takie coś w Warszawie) nie śnili nawet, że w XXI wieku ich sen zostanie spełniony. Niekoniecznie na Mariensztacie, za to w postaci apartamentu. Mini. Trochę jak Mini (Morris). Ostatnio sporo się słyszy o Gomułce, być może dlatego, że trochę się o nim mówi, choć rzadko dobrze. Gomułka był zwolennikiem budowy małych mieszkań bez luksusów i bez większych wygód. Za jego czasów jednak zwiększono minimalny standard mieszkaniowy i ustalono, że na jedną osobę powinno przypadać nie mniej niż 9 metrów kwadratowych. Czyli rodzina 2 + 1 miała się zmieścić na 27 metrach kwadratowych. Ciasno. Ale to przecież hangar w porównaniu z najmniejszym luksusowym, oczywiście, apartamentem dostępnym w Krakowie w znakomitej lokalizacji – o powierzchni 2,5 metra kwadratowego. W M-3 od Gomułki zmieściłoby się takich dziesięć z kawałkiem i byłoby to nowoczesne M-10 plus.

Już nawet wstyd sięgać po porównania z Gierkiem, za którego czasów bito rekordy w budowaniu mieszkań. Do dziś nie poprawiono rezultatu z roku 1979. Kryzys był wtedy w pełni, ale budownictwo socjalistyczne szło jeszcze pełną parą. Oddano wtedy do użytku obywatelom 284 tysięcy mieszkań. W rekordowym 2021 roku oddano do użytku 235 tysięcy domów i mieszkań. Ile domów wybudowano w 1979, nie wiadomo, tym bardziej że nie wszystkie budowy zgłaszano i legalizowano. Tak więc rekord Gierka nie zostanie pobity już nigdy.

Jak chwalą się (rzeczo)znawcy z portalu money.pl, teraz buduje się mieszkania o większym metrażu. A może raczej buduje się domy, bo średnia jest wyższa, za to przybywa „apartamentów”, których socjalistyczna władza nie dopuściłaby do zamieszkania.

Problemy z mieszkaniami często przysłaniają nam problemy z kredytobiorcami, a raczej problemy kredytobiorców. Zresztą to oczywiste, że w dzisiejszym systemie ci, którzy mają zdolność kredytową i kredyty, są o wiele ważniejsi od tych bez zdolności kredytowej. Dziwimy się potem (prawie) wszyscy, że jak to, przecież buduje się mieszkania, liczba mieszkańców kraju spada, w dodatku parę milionów wyjechało, a część to nawet na stałe.

Mieszkania znikają? Trochę tak, bo część mieszkań trafia do zamrażarki jako lokata kapitału (krajowego i zagranicznego). Część służy do krótkoterminowego wynajmu albo nie służy – zależy, czy turyści przyjadą, czy nie. Wiele z nich znajduje się w szarej strefie. Część mieszkań zostaje przekształcona w lokale użytkowe, hotelowe lub hostele. Tak często zdarza się w Krakowie, ale też w większych (i mniejszych) miastach.

Kolejne rządy twierdzą, że trzeba budować mieszkania, ale jeśli nawet przygotują jakiś program wspierania budownictwa, to wspiera on realnie developerów i banki udzielające kredytów mieszkaniowych. Program „Mieszkanie plus” jest na tym tle wyjątkowy, ponieważ wspiera – odrobinę – jedynie firmy budujące mieszkania. Odrobinę, bo z trzech milionów obiecanych mieszkań w cztery lata raptem może się uzbiera 100 tysięcy w osiem lat. I to łącznie z tymi na krakowskich Klinach, z basenami w piwnicach. Z wodą, znaczy się. Stojącą.

Jedyny w miarę realny program – choć jego realizacja wypadała już różnie – to program budownictwa społecznego czy TBS. Budownictwo komunalne upadło, gdy zaostrzono kryteria przydziału takich mieszkań. Gminy (niektóre) budują tylko tyle, ile zmuszone są obowiązkowo dostarczyć na mocy przepisów prawa.

Obywatele bez zdolności kredytowej mają do wyboru wynajęcie mieszkania (lub pokoju), zadłużenie się u rodziny, a potem w banku, lub wyjazd. Za granicę. Nic dziwnego, że rośnie liczba młodych mieszkających z rodzicami. W Polsce wiek opuszczenia domu rodzinnego znowu się podnosi i sięga już prawie 30 lat. To sprawia, że biorąc kredyt na 30 lat, Polacy będą „na swoim” (czyli niebankowym) w wieku lat 60, a wtedy będą mogli spokojnie przepisać mieszkanie na wnuki, o ile oczywiście sami zdecydują się na dzieci. A posiadanie dzieci w Polsce to droga i niepewna inwestycja. W dodatku wszystko zdaje się do niej zniechęcać. Inwestycja w dzieci jest niemal tak ryzykowna jak inwestycja w mieszkanie (własne). W zasadzie banki nie powinny udzielać kredytów tym, którzy decydują się na dzieci. To przecież hazardziści.

Owszem są kraje, zwłaszcza w tzw. starej Europie, które prowadzą politykę mieszkaniową, niekiedy nawet całkiem udaną. Mogłyby dostarczyć nam wzorów. Ale przecież nie będziemy się wzorować na Europie, a już szczególnie na Unii. Z Unii możemy co najwyżej brać pieniądze, a z tym, niestety, coraz trudniej. Życzyłbym wszystkim (po) pokoju (z kuchnią), ale obawiam się, że nawet apartamentów (mikro) nie starczy.

również na aristoskr.wordpress.com


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!