Klątwa sklepów budowlanych. Felieton Adama Jaśkowa (26)

Klątwa sklepów budowlanych. Felieton Adama Jaśkowa (26)

Do przedstawicieli naszej administracji wiedza naukowa wydaje się nie docierać, choć
trzeba przyznać, że wyciąganie wniosków z doświadczeń nie jest im całkiem obce. Wszyscy pewnie zauważyli, że wprowadzając maksymalny (prawie) zakres ograniczeń, rząd tym razem pominął niektóre miejsca i aktywności. W odróżnieniu od wiosennego wielkiego zamknięcia lasy i cmentarze pozostawiono otwarte. Lasy zapewne dlatego, że ich powierzchnia od zeszłego roku znów bardzo się skurczyła. Cmentarze z kolei z powodu wzmożonego ostatnio ruchu – niestety, raczej jednokierunkowego. Ostały się również księgarnie. Może ktoś wreszcie doniósł rządowi ostatni raport w sprawie czytelnictwa, dowodzący jasno, że pomimo pandemii Polacy nadal nie czytają książek, więc ryzyko wpadnięcia na rodaka w księgarni jest niewielkie.

Pandemia to poważne zagrożenie. Rządy powołują zespoły doradcze i analityczne. Zbierają dane o zakażeniach i zakażonych. Ważą ryzyka i potencjalne korzyści. Na podstawie badań podejmują decyzje. Mamy już nie tyle trzecie maksimum walki z wirusem, ile trzeci etap desperackiej obrony.
Po dwóch poprzednich etapach pozostało wiele danych. Można więc się pokusić o analizę najbardziej zagrożonych środowisk, profesji, miejsc pracy. Można sprawdzić przestrzeganie reżimów sanitarnych, przetestować funkcjonowanie branż w reżimach zaostrzonych.

U schyłku słusznie minionego systemu powstał film mający dla niektórych status kultowego. Polskim Indiana Jonesem został w nim Roman Wilhelmi, aktor na pewno kultowy. Film otrzymał mrożący krew w żyłach tytuł Klątwa doliny węży. Scenariusz powstał, nomen omen, na podstawie opowiadania napisanego (pod pseudonimem) przez Wiesława Górnickiego. Opowiadanie, opublikowane najpierw w „Przekroju”, bardzo mnie zaintrygowało. Scenariusz niestety odszedł dosyć daleko od pierwowzoru, jakby na utwór ktoś rzucił klątwę. Klątwa ta już Polski nie opuściła i przenosi się z miejsca na miejsce. Jakby w pogoni za nią przemieszczają się rządowe obostrzenia. Wszystko z powodu tajemniczej lotnej substancji z Azji.

Z analiz naszego rządu wynika, jak sądzę, że najwięcej osób zakaża się w restauracjach, na kortach tenisowych, w sklepach meblowych i marketach budowlanych. Bardzo groźne są wizyty w zakładach fryzjerskich i kosmetycznych. Co prawda, nie spotkałem się z żadnymi przytaczanymi przez media badaniami, z których by wynikało, że jakieś miejsca czy aktywności publiczne są bardziej od innych związane z ryzykiem zakażenia. Jedyne opracowanie, na które natrafiłem, było niemieckie (oczywiście) i dotyczyło ryzyka zakażenia wirusem w komunikacji publicznej. Okazało się, że korzystanie z autobusów czy tramwajów przy przestrzeganiu nałożonych ograniczeń, zachowaniu dystansu i obowiązkowym noszeniu maseczek nie stanowi podwyższonego ryzyka zakażenia.

Dawno temu entuzjaści z MythBusters przeprowadzili eksperyment konsumpcyjny. Badali ryzyko zetknięcia się z zawiesiną zawierającą wirusy w trakcie spożywania wspólnego posiłku. Okazało się, że symulowane kichnięcie powoduje dotarcie zawiesiny kropelkowej do wszystkich uczestników eksperymentalnego posiłku. Zasłonięcie ust i nosa z kolei zabezpieczało ich niemal wszystkich przed takim kontaktem. Prosty eksperyment jednak nie przedostał się do zbiorowej pamięci społecznej.

Do przedstawicieli naszej administracji państwowej wiedza naukowa wydaje się nie docierać, choć trzeba przyznać, że wyciąganie wniosków z doświadczeń nie jest im całkiem obce. Wszyscy pewnie zauważyli, że wprowadzając maksymalny (prawie) zakres ograniczeń, rząd tym razem pominął niektóre miejsca i aktywności. W odróżnieniu od wiosennego wielkiego zamknięcia lasy i cmentarze pozostawiono otwarte. Lasy zapewne dlatego, że ich powierzchnia od zeszłego roku znów bardzo się skurczyła. Cmentarze z kolei z powodu wzmożonego ostatnio ruchu – niestety, raczej jednokierunkowego. Ostały się również księgarnie. Może ktoś wreszcie doniósł rządowi ostatni raport w sprawie czytelnictwa, dowodzący jasno, że pomimo pandemii Polacy nadal nie czytają książek, więc ryzyko wpadnięcia na rodaka w księgarni jest niewielkie.

Chociaż rozumiem zamknięcie klubów fitness, bo trudno jest intensywnie ćwiczyć w maseczce, a w klubach ćwiczy się grupowo, trudno mi znaleźć uzasadnienie zamknięcia siłowni, w których przecież ćwiczy się indywidualnie. Co prawda, już dawno zorganizowałem sobie minisiłownię w domu i zamknąłem ją dla innych, ale to chyba nieco inny przypadek. Dziwić też może zamknięcie solariów, choć tym, którzy solariów nadużywali, taka przerwa może uratować… skórę.

A teraz pora na tytułową klątwę sklepów budowlanych. Wiara w tę klątwę musi być szczególnie żywa. Wiara rozwija się zwłaszcza wtedy, gdy przedmiot kultu (wiary) owiany jest mgiełką tajemnicy. Jak sądzę, ci, którzy doradzają premierowi zamykanie takich sklepów przy każdej okazji, nigdy w nich nie byli. Słyszeli jedynie o satanistycznych orgiach, jakie się tam odbywają tuż po otwarciu albo zamknięciu: o lizaniu tapet i wykładzin, tarzaniu się w zasłonach i firanach, pluciu na kafelki. Po prostu istny szał. Tylko Podkowińskiego brak…

Nawet na rybnych stoiskach przed Wigilią nie wymyślają takich bezeceństw, do jakich dochodzi między regałami w marketach budowlanych. A w meblowych ? Strach pomyśleć, co się dzieje na tych kanapach i fotelach… bujanych. Aż sam się boję tam zaglądać. Jeśli już pod groźbą śmierci, a przynajmniej utraty zdrowia lub resztek komfortu zmuszony jestem do takiego przeklętego miejsca się wybrać, łapię szybko, co mi potrzebne, i zaraz uciekam. Ledwo zdążę zapłacić… W tej sytuacji jest chyba logiczne, że rząd nakazał zamknięcie tych niebezpiecznych przybytków.

A przy okazji zakazał uczestnictwa we wszelkich zgromadzeniach, bo wiadomo, że jak tacy sataniści nakupią w marketach sprzętu elektrycznego, to potem się gromadzą i robią krótkie spięcia i małe błyskawice. I tak przyciągają wirusy.

Jedynie miejsca, w których można bezpiecznie się schronić, to kościoły, bo wirus boi się święconej wody oraz kadzidła. Choć kadzidła chyba bardziej. Po wielogodzinnych negocjacjach z Episkopatem rząd ogłosił, że z pewnym ograniczeniami kościoły pozostaną otwarte. Dlatego z pewnym takim zaskoczeniem przeczytałem w Internecie, że Kościół dostosuje się do wszystkich obostrzeń dotyczących, na przykład, sklepów spożywczych. Okazało się jednak, że owszem, Kościół, ale norweski. Nasz twardo trzyma rząd, i wiernych, na kolanach.

Przepraszam za ten przydługi tekst, z którego wynika chyba dosyć jednoznacznie, że rządzą nami idioci. No, ale żeby tak sobie rzucić takim wyrażeniem w przestrzeni publicznej, trzeba być przynajmniej pisarzem… A ja tak sobie tylko piszę tu i tam.

A tak przy okazji: prezydent Duda nie jest już tym, za kogo prawie wszyscy go mają. Przynajmniej w Google. Niech pana bóg błogosławi, panie Rosewater, pardon, panie Sundar Pichai.

PS. Polexit się rozpoczął, premier złożył w Trybunale Konstytucyjnym wniosek o wyższości polskiego prawa konstytucyjnego nad prawem unijnym. To może sugerować, że premier nie umie czytać (czytać w ogóle, a nie tylko ze zrozumieniem). Artykuł 91 Konstytucji rozstrzyga o relacjach pomiędzy ratyfikowanymi umowami międzynarodowym (traktatami UE) a prawem stanowionym przez polski parlament. W Googlach tego nie znajdziecie, ale nasz premier jest jak nasz prezydent.

również na aristoskr.wordpress.com


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!