I co dalej? Felieton Joanny Hańderek (30)

I co dalej? Felieton Joanny Hańderek (30)

W ubiegły piątek odbyło się posiedzenie Parlamentarnego Zespołu Praw Kobiet. Wstrząsające, że tyle jeszcze nie wiemy i tyle jest jeszcze do zrobienia, i smutne, że ciągle mówimy, debatujemy, działamy, a sytuacja kobiet nadal nie jest równościowa i pewnie jeszcze długo nie będzie. O tych problemach i paradoksach piszę w moim dzisiejszym felietonie. Raz jeszcze o kobietach, już nie z okazji 8 marca, ale z okazji naszej codzienności.

26 marca odbyło się posiedzenie Parlamentarnego Zespołu Praw Kobiet. Oprócz posłanek i paru posłów głos zabrały działaczki, aktywistki, naukowczynie. Tematem spotkania było rozpoznanie przemocy ekonomicznej stosowanej wobec kobiet.

Przemoc ekonomiczna wobec kobiet to jeden z tych wielkich problemów, które ciągle pozostają w strefie milczenia. O przemocy fizycznej czy psychicznej wiemy już wiele, badania, ale też programy wsparcia działają od dawna (co nie zmienia faktu, że przemoc ta jest nadal obecna w naszym życiu i nadal jest niebezpieczna), przemoc ekonomiczna natomiast to terra incognita. Coś tam się orientujemy, że kobiety mniej zarabiają, coś tam do nas dociera, że kobiety nie zawsze mogą mieć własne pieniądze, ale jak jest faktycznie i co to realnie oznacza?

Badania i rzeczywistość są pod tym względem przerażające. Przemoc ekonomiczna – sytuacja, gdy partner lub mąż zarabia, a kobieta „siedzi w domu z dziećmi” – to jedna z najsubtelniejszych form manipulacji. W większości przypadków oznacza to jedno: kobieta nie ma własnych pieniędzy. Jeżeli dochodzi do przemocy domowej, zaczyna się najczęściej od takich drobnych upokorzeń, kiedy żona musi prosić o pieniądze na podstawowe produkty (na przykład na podpaski). Kiedy zarabiają oboje, kobieta często oddaje swoje zarobki mężowi albo inwestuje we wspólny dom (ciągle dominuje podział: „ty pokrywasz codzienne wydatki, a ja te większe”). W konsekwencji mężczyzna ma pieniądze na swoje potrzeby, a kobieta nie.

Z perspektywy systemowej sprawy wcale nie wyglądają lepiej. Na orliki czy programy historyczne upamiętniające walkę zbrojną znajdują się państwowe dotacje. Na działalność organizacji prokobiecych i antyprzemocowych już nie: telefon zaufania, Niebieska Linia czy Centrum Praw Kobiet funkcjonują bez dotacji rządowych, a przecież kobiety też płacą podatki.

Niepłacenie alimentów, zubożenie kobiet po rozwodzie, bezdomność kobiet spowodowana wyzyskiem ekonomicznym w małżeństwie to tematy nieistniejące w przestrzeni społecznej. Czasami oburzą nas mężczyźni, którzy nie płacą alimentów, ale skoro nie ma się pracy, a zarobki są niskie… no cóż, takie życie. Tymczasem kobieta zostaje sama z dziećmi i niezależnie od tego, ile zarabia, musi je utrzymać. Jakoś nauczyliśmy się litować nad biednym ojcem, którego nie stać na płacenie alimentów, jakoś dziwnie łatwo zaakceptowaliśmy to, że matka zawsze musi poradzić sobie z rzeczywistością. Tak już jest i koniec.

Przemoc ekonomiczna, jakiej doświadczają kobiety w Polsce, ma wiele wymiarów i wiele skutków ubocznych – od depresji, wykluczenia z życia społecznego, po kryzys bezdomności. Wszystko to naraża kobietę na utratę poczucia sprawczości i kontroli nad własnym życiem oraz na uzależnienie od męża lub partnera, a nierzadko też oprawcy.

W XIX wieku John Stuart Mill i Harriet Tylor pokazali, że niewolnictwo kobiet wiąże się z ich ekonomicznym uzależnieniem do mężczyzny. Mill i Tylor zwrócili uwagę na prosty fakt: demokracja nie może istnieć, jeżeli połowa społeczeństwa jest zniewolona. Dzisiaj w Polsce powraca do nas pytanie, jak tworzyć demokratyczne, sprawiedliwe państwo, gdy połowa społeczeństwa zmaga się z nierównością ekonomiczną (kobiety ciągle zarabiają mniej od mężczyzn, a przechodząc na wcześniejszą emeryturę, są skazane na niższe uposażenie), asymetrią oczekiwań (kobieta musi zadbać o swoje dzieci, musi sobie poradzić), przemocą ekonomiczną (uzależnieniem od partnera, brakiem pomocy systemowej). Mamy XXI wiek, a wciąż nie potrafimy przeciwdziałać przemocy stosowanej wobec kobiet, wciąż oczekujemy, że kobieta będzie pracowała na dwóch etatach: zawodowo i nieodpłatnie w domu (prace domowe w Polsce to nadal zadanie kobiety, co najwyżej dobry mąż pomoże swojej żonie!).

26 marca odbyło się posiedzenie Parlamentarnego Zespołu Praw Kobiet. Tak sobie siedziałam na nim, tak sobie dyskutowałam z innymi działaczkami, tak sobie robiłam notatki i cały czas miałam jedno w głowie: ile z tych aktywistek, posłanek, działaczek, pracownic, naukowczyń tuż po wyłączeniu komputera pobiegnie sprzątać mieszkanie, ugotuje obiad, zajmie się chorym rodzicem, lekcjami dziecka? Ile z nas będzie się troić i dokonywać jakiś cudownych wariacji, by tylko równocześnie pracować zawodowo i w domu, działać wolontaryjnie, być wsparciem dla rodziny, pomagać najbliższym? I jakie będziemy mieć potem emerytury, jakie są nasze pensje, jakie mamy szanse na pomoc medyczną, czy ginekolog uszanuje naszą decyzję o byciu albo niebyciu matką? Jakie mamy szanse na bycie sobą, zrobienie kariery, szczęśliwy związek?

Ile jeszcze trzeba takich posiedzeń, by coś się zmieniło w naszym kraju?


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!