Drut kolczasty. Felieton Joanny Hańderek (48)

Drut kolczasty. Felieton Joanny Hańderek (48)

Ten felieton jest moim krzykiem. Na granicy polsko-białoruskiej nadal są ludzie, a my, obywatelki i obywatele Polski, nic nie możemy zrobić, ponieważ władza cynicznie rozgrywa swoją politykę. To nie tylko jest złamanie praw człowieka – to utrata wszelkiej moralności i człowieczeństwa ze strony władz naszego kraju.

W 1874 roku Joseph F. Glidden opatentował swój wynalazek: drut kolczasty. Do spółki z Isaakiem Ellwoodem założył fabrykę i jeszcze w tym samym roku wyprodukował pięć ton drutu. Popyt na ów towar, masowo kupowany przez hodowców bydła, zwiększał się z każdym rokiem. Wynalazek Gliddena pomagał utrzymywać stada zwierząt w jednym miejscu i kontrolować ich wędrówkę, co z kolei przyczyniło się do rozwoju hodowli i rozbudowy przemysłu mięsnego. Historycy naszych kulinarnych przyzwyczajeń zgodnie twierdzą, że rzeźnie oparte na systemie hal fabrycznych oraz drut kolczasty pozwoliły na umasowienie produkcji mięsa.

Zasada jest prosta: zetknięcie z drutem kolczastym jest bolesne, kolce wbijają się w ciało. Krowy od razu poczuły respekt. Stłoczone w ciasnej przestrzeni, nie były w stanie pokonać bariery bólu, nawet gdy chciały uciec przed swoim przeznaczaniem.

Drut kolczasty szybko zrobił karierę w przemyśle mięsnym, w obozach koncentracyjnych Trzeciej Rzeszy, we współczesnych obozach różnych reżimów, na granicach.

Na polsko-białoruskiej granicy od dwóch tygodni koczują ludzie. Trzydzieści dwie osoby: kobiety, mężczyźni, nastoletnia dziewczyna. Śpią na ziemi, bez dachu nad głową, bez odpowiedniego ubrania, nie mając co pić i jeść. Gdy można było się jeszcze z nimi kontaktować, potwierdzili, że jedzą liście z drzew i piją wodę deszczową. Obecnie leżą w błocie. Ich stan zdrowia się pogarsza, głodują, wśród nich są osoby przewlekle chore. Dwa tygodnie na granicy pod lufami karabinów.

Do tych chorych, osłabionych ludzi, do potrzebujących, nie dopuszczono ani lekarki, ani prawników, ani aktywistów z jedzeniem i lekarstwami. Rząd polski, który przy każdej okazji manifestuje swoją religijność i pada na kolana przed Rydzykiem, uznał, że to prowokacja Łukaszenki. Ministrowie, którzy w świetle kamer klęczą w kościele, a na jubileuszu Radia Maryja wyśpiewują pieśni religijne, kazali rozciągnąć drut kolczasty. Jest bliźni w potrzebie, więc w logice PiS‐u należy wycelować w niego karabiny i odseparować zasiekami.

Dwa tygodnie gehenny, dwa tygodnie upokorzenia, głodu, pragnienia, przerażenia tym, co będzie dalej – tylko dlatego, że ci ludzie urodzili się w państwach, gdzie trwa terror i wojna. Z koszmaru w koszmar. A politycy PiS‐u, opowiadając o dumie i tradycji narodowej, podkreślając swoją katolickość i przywiązanie do kościoła, zarządzili na granicy rozciągnięcie drutu kolczastego. Ich odpowiedź na zagrożenie życia człowieka.

Pomiędzy Białorusią a Polską trzydzieści dwie osoby wpadły w pułapkę nienawiści i politycznej gierki. Ludzie potraktowani jak podgatunek, jak ktoś, kogo można zgarnąć z ulicy niczym śmieci. To najdosadniejsza wizytówka PiS‐u, tu nie ma już złudzeń: dla rządzących człowiek się nie liczy. Jeśli można na kimś coś ugrać, to wolno potraktować go instrumentalnie, ryzykując jego zdrowie i życie. Opowieści o konieczności ochrony granic i bezpieczeństwie państwa już nawet nie są cyniczne, to czyste zło. Trzydzieści dwie osoby umierają, a politycy PiS‐u z zimnym okrucieństwem uznają cierpienie za kartę przetargową polityki.

Najgorsza scena, jaką widziałam w ostatnich latach, uchwycona przez spychanych coraz dalej dziennikarzy: lekarka otoczona przez kordon funkcjonariuszy, drobna kobieta obładowana torbami medycznymi, a dookoła napierający na nią mężczyźni w mundurach. Mur obojętności. Lekarka musiała odejść, nie była w stanie przebić się przez taką nienawiść. Powtórka z historii: nazistowscy żołnierze też zasłaniali się wydanymi im rozkazami. Żołnierze na granicy, którzy brutalnie zatrzymali lekarkę śpieszącą z pomocą do chorych ludzi, pewnie też tłumaczą się rozkazami z góry. Rozkazano im także wyprzeć dziennikarzy z miejsca, skąd można było filmować koczujących Afgańczyków.

Prawa człowieka, konwencja genewska, prawo międzynarodowe, traktaty i ustalenia międzypaństwowe pozwalające na ratowanie ludzie takich jak ci, którzy znaleźli się na naszej granicy, nagle przestały obowiązywać. PiS i Łukaszenko grają swoje. Trzydzieści dwie osoby umierają, a razem z nimi na granicy zostało zamknięte człowieczeństwo, razem z nimi umiera sumienie i prawo.

Do tej pory, gdy w Polsce działo się coś złego, szłam na ulicę protestować, pisałam i podpisywałam petycje i apele, układałam felietony. Teraz siedzę i płaczę. Płaczę z bezradności i przerażenia tym, że w moim kraju jest rząd, który aż tak nienawidzi ludzi i ma za nic życie, zdrowie i godność drugiego człowieka. Lekarka zatrzymana kilka metrów przed swoimi potencjalnymi pacjentami też płakała z bezsilności. Prawnicy, polityczki i politycy, aktywistki i aktywiści, obywatelki i obywatele, którzy przyjechali nad granicę, by przeciwstawić się złu, mogli tylko stać i patrzeć. Trzydzieści dwie osoby pozostawione na chorobę i śmierć oddzielił drut kolczasty, lufy karabinów i obojętność polityki PiS‐u.


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!