Czarnkowidztwo. Felieton Adama Jaśkowa (64)

Czarnkowidztwo. Felieton Adama Jaśkowa (64)

Próba toczenia sporów o przymioty narodu jest batalią skazaną na porażkę. Krytyka członków narodu wyklucza krytyków z narodowej zbiorowości. W przypadku krytyka z zewnątrz jest to oczywiste. Krytycy z wewnątrz sami narażają się na wykluczenie, a wręcz się o nie proszą. Zarządzający narodową spuścizną powinni być im wdzięczni za to, że sami tak szybko się ujawniają. Licytacja na narodowe cnoty zawsze da zwycięstwo nacjonalistom.

Za każdym razem, gdy rządzący nie wiedzą, jak rozwiązać teraźniejsze i przyszłe problemy, próbują nakierować uwagę społeczeństwa na przeszłość. Jeśli tak zwana opinia społeczna zajmie się rozstrzyganiem sporów z przeszłości (najlepiej tych już dawno rozstrzygniętych), nie będzie miała czasu na zajmowanie się oceną rządzących.

W tym chocholim tańcu przodują ministrowie od kultury i edukacji, a szczególnie ten ostatni (zapewne jednak nie ostatni) wysuwa się obecnie do awangardy – albo ariergardy, zależnie od punktu widzenia. Po zaserwowaniu HiT-u minister przygotowuje następny przebój. O ile jeszcze nową wersję „narodowej histerii współczesnej” rozumiem, bo ona doskonale wpisuje się w rządowe trendy, o tyle przedmiotu, który ma zastąpić przedsiębiorczość, nie za bardzo. Przecież już sam ten przedmiot miał wyraźnie ograniczoną przydatność, która w dodatku zależała od inwencji nauczyciela. Można więc było, zachowując nazwę, dowolnie kształtować treści. Minister jednak zdecydował się na bardziej radykalną zmianę. Na specjalnym spotkaniu poświęconym prezentacji nowego przedmiotu zadeklarował: „potrzebujemy menagerów, potrzebujemy ludzi odważnych, którzy będą świadomi tego, jak zarządzać, co to jest biznes, ale będą też umieli radzić sobie w swoim gospodarstwie domowym, w podejmowaniu decyzji finansowych, ale też będą potrafili rozliczać się z podatków”.

Polski Ład dowodzi, że rząd faktycznie potrzebuje ludzi znających się na podatkach, ale i tych, którzy opanowali podstawowe działania matematyczne. Obawiam się jednak, że nowy przedmiot posłuży do budowania legendy polskich – no, powiedzmy – przedsiębiorców: „polska kariera od zera do milionera… czyli od Ziobry do Obajtka”. To natomiast, co rząd wyczynia z podatkami, przerasta możliwości ogarnięcia nie tylko przez uczniów szkoły średniej po krótkim kursie radzenia sobie w gospodarstwie domowym, ale nawet przez profesjonalnych księgowych. Radzą sobie tylko profesjonalni doradcy od optymalizacji podatkowych, bo jak się okazuje, niepłacenie podatków jest o wiele prostsze niż ich płacenie. Co prawda, ta wiedza nikomu się nie przyda, bo żeby zostać w Polsce milionerem, trzeba mieć szczęście i znać właściwych ludzi. Owszem, zdarzają się wyjątki, ale jaki sens uczyć się w szkole o samych wyjątkach?

Polonez z figurami narodowymi, do którego nam przygrywają, ma przypominać, że jesteśmy narodem najlepszym, najbardziej wartościowym, najbardziej niedocenianym i najbardziej niesprawiedliwie traktowanym. Narodem przez duże „N”. Nie może być inaczej. Pozostałe narody możemy sobie pisać i opisywać przez zwykłe „n”, ale nie nasz, nadzwyczajny.

Naród może i nadzwyczajny, ale ludzie… zwykli. Przypisywanie narodowi cech dobrych czy złych jest dosyć łatwe, ale nieskuteczne. Narody są konstruktami, wymyślonymi po to, by legitymizować władzę w „nowoczesnych”, a może raczej „przednowoczesnych” państwach postfeudalnych. Muszą być dobre lub najlepsze, bo w przeciwnym razie „ich” państwa nie byłyby dobre. Jeśli jednak mają być najlepsze, to powstaje ryzyko, że aktualna władza też jest najlepsza, a zatem nie może być zmieniona na jakąkolwiek inną, z konieczności gorszą.

Najlepszość narodu i państwa ma kompensować niedostatki życia osobistego. Sukces narodowy ma zastąpić sukcesy prywatne. Sukcesy odniesione w przeszłości powinny wystarczyć zamiast sukcesów teraźniejszych. Dlatego modelowanie przeszłości ma tak duże znaczenie, dlatego Instytut Pamięci Narodowej wraz z Ministerstwem Dziedzictwa Narodowego i najnowszym dzieckiem narodu, czyli Instytutem Dziedzictwa Myśli Narodowej (w skrócie Instytutem Dmowskiego) to instytucje ważniejsze nawet niż sprawiedliwość. I prawo – to znaczy, przepraszam, policja.

Nie jest dobrym rozwiązaniem, że ktoś nam narodowo obcy przyznaje tytuły sprawiedliwych wśród narodów. Prawo do nadawania takiego tytułu powinno być zastrzeżone do wyłącznej dyspozycji IPN. Bo przecież nasz naród jest najbardziej sprawiedliwy.

Próba toczenia sporów o przymioty narodu jest batalią skazaną na porażkę. Krytyka członków narodu wyklucza krytyków ze zbiorowości narodowej. W przypadku krytyka z zewnątrz jest to oczywiste. Krytycy z wewnątrz sami narażają się na wykluczenie, a wręcz się o nie proszą. Zarządzający narodową spuścizną powinni być im wdzięczni za to, że sami tak szybko się ujawniają. Licytacja na narodowe cnoty zawsze da zwycięstwo nacjonalistom.

Nie można być bardziej narodowym niż narodowiec – tym bardziej że przecież to specjalnie wybrani urzędnicy państwowi, np. pani kurator małopolska, będą decydować o tym, kto jest prawdziwym narodowcem. Wyliczanie organizacji, których nie powinno się dopuszczać do działania w szkołach czy nawet do działania w ogóle, uważam jednak za projekt zbyt pracochłonny. Prościej i szybciej zrobić listę organizacji, które cieszą się zaufaniem. Oczywiście nie musi ona być jawna – nawet lepiej, żeby nie była.

Rozsądniej jest zrezygnować. Nie ścigać się, kto pierwszy walnie głową w ścianę. Jedyna szansa to wybrać inną narrację, nie toksyczną, a rozwojową. Zaproponować rozwiązanie rzeczywistych problemów – takich, które nawarstwiały się latami i utrudniają myślenie o przyszłości. Jeśli się nie uda wrócić z racjonalną debatą, rzeczową argumentacją, dyskusją o problemach, to nie uda się przeprowadzić realnej zmiany. Zmiany na lepsze. Dlatego taka właśnie debata jest tak ważna.

A konkordat należy wypowiedzieć.

również na aristoskr.wordpress.com


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!