Coś w tym poszukiwaniu wolności poszło nie tak. Felieton Marcina Nowaka (55)

Felieton Marcina Nowaka

… bo jeszcze nigdy majestat Rzeczypospolitej nie był tak podporządkowany jednej instytucji. Wyszliśmy z komunizmu i wpadliśmy w jakąś dyktaturę świętego komunizmu katolickiego. Czy słowo „komunia” – „komunia święta” – nie jest źródłosłowem wyrażenia „komunizm”?

Ślub konkordatowy, a bardziej ogólnie: konkordat, był chyba jednym z największych osiągnięć wierzącej części społeczeństwa w latach dziewięćdziesiątych. W końcu ślub cywilny i kościelny można było zawrzeć za jednym razem, bez urządzania dwóch uroczystości. Wynikały stąd wymierne korzyści finansowe i organizacyjne. Zawierając związek małżeński w kościele według wymogów prawa kanonicznego, wierzący nie musieli zawierać go ponownie w urzędzie miasta według wymogów prawa Rzeczypospolitej Polskiej. Miało to również wydźwięk symboliczny: oto wreszcie wiara w Boga, wiara katolicka, będzie szanowana przez państwo i jego instytucje. Tego domagała się część społeczeństwa, a pozostała część zaakceptowała ów fakt na znak równości i wzajemnego szacunku.

Niemniej ślub konkordatowy ma też inne konsekwencje, na które mało kto zwraca uwagę. Zresztą, może już się przyzwyczailiśmy, może o to właśnie chodziło? Małżeństwo zawarte w kościele wywołuje skutki prawne i aby to umożliwić, trzeba było dostosować polskie prawo. W drugą stronę natomiast to nie działa. Dlaczego osoby niewierzące, które zawierają związek małżeński z osobami wierzącymi, nie mogą poprosić wyłącznie o ślub cywilny z odpowiednimi skutkami dla wierzącej osoby w kościele? Zapewne potrzebne byłoby kilka zmian w prawie kanonicznym i dobra wola hierarchów kościelnych.

Innym skutkiem ubocznym konkordatu jest to, że cały proces przygotowania przyszłych małżonków został mimowolnie oddany kościołowi, który w ten sposób próbuje formatować wszystkich do swoich ram. Nie znam świeckich organizacji, które starałyby się przygotować ludzi do życia w związku. Sprawy nie ułatwia obecny atak środowisk katolickich fundamentalistów na edukację seksualną w szkole i na szkolny przedmiot „przygotowanie do życia w rodzinie”. Wszystko ma być katolickie.

Ksiądz niespodziewanie, a może w sposób zamierzony, stał się urzędnikiem państwowym, przyjmującym niejako w imieniu Rzeczypospolitej zobowiązania małżeńskie. Urzędnik ze względów oczywistych nigdy nie wystąpi w roli księdza, ale nie o to tu chodzi. Nieopatrznie, a może w sposób zamierzony, osadzono w społeczeństwie myśl, że państwo i kościół to jedno. I tak poszukujący wolności Polki i Polacy oddali się dominacji kościelnej.

Dziś nie ma uroczystości państwowej bez obowiązkowej mszy, a jeśli taką uroczystość się zorganizuje, natychmiast zostanie nazwana komunistyczną. Katecheza jest normalnym przedmiotem szkolnym. Katechetki i katecheci uczą o innych religiach, przedstawiając ich katolicką interpretację. Tak samo wygląda nauka etyki.

Historia Polski przesiąknięta jest związkiem tronu z ołtarzem. Prezesi spółek skarbu państwa, ale też zwykli przedsiębiorcy zawierzają swoje firmy Bogu, jakby to od niego zależał wynik finansowy i dobrostan przedsiębiorstwa. Ludzie wolą się modlić, niż leczyć i podejmować wysiłki, by na przykład zmienić niezdrowe nawyki żywieniowe albo wyjść z nałogu. Nie wspomnę już o policji, strażakach, żołnierzach i urzędnikach państwowych, którzy zaczynają pełnić służbę w imię Boga, a nie państwa polskiego. Klauzula sumienia zabrania ratowania życia, a polskie prawo dostosowuje się do kościelnego. Program pierwszy telewizji publicznej ma w swojej ramówce transmisję mszy codziennie rano.

Coś w tym poszukiwaniu wolności poszło nie tak, bo jeszcze nigdy majestat Rzeczypospolitej nie był tak podporządkowany jednej instytucji. Wyszliśmy z komunizmu i wpadliśmy w jakąś dyktaturę świętego komunizmu katolickiego. Czy słowo „komunia” – „komunia święta” – nie jest źródłosłowem wyrażenia „komunizm”?


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!