Co jakiś czas zdarza się coś, co wytrąca człowieka z cynicznego dystansu wobec spraw polityki. Felieton Antonii Franaszek-Traczewskiej (1)

Co jakiś czas zdarza się coś, co wytrąca człowieka z cynicznego dystansu wobec spraw polityki. Felieton Antonii Franaszek-Traczewskiej (1)

10.08.2020

Niedawno, będąc w Niemczech, zdałam sobie sprawę z tego, że nikt nie jest odporny na działanie propagandy. Jadąc autobusem przez ulice Berlina, zauważyłam serię plakatów wydanych przez urząd miasta, reklamujących wydarzenia kulturalne planowane na lato. Chociaż wiele z tych imprez zostało odwołanych z powodu pandemii, plakatów jeszcze nie zdjęto. Pomiędzy koncertem muzyki klasycznej a wystawą poświęconą filozofce Hannie Arendt zobaczyłam tam zapowiedź berlińskiej parady równości. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Ogłoszenie o wydarzeniu LGBT? Pośród ,,normalnych” imprez, aprobowanych przez państwo? Innego dnia w parku pełnym ludzi spostrzegłam dwóch młodych, atletycznych chłopaków, którzy spacerowali, trzymając się za ręce i wymieniając co jakiś czas drobne, czułe gesty. Złapałam się na tym, że jest to dla mnie zjawisko zdumiewające – nie tyle zachowanie tej pary, ile to, że nie próbowali się z nim kryć i, co więcej, że żaden z mijających ich ludzi nie był zbulwersowany. Odruch paniki, jaki miałam na widok tłumu wokół, ustąpił nagłemu zrozumieniu, że para nie próbuje się ukrywać, bo nic jej nie grozi. Nikt nie uważa jej czułości za coś szokującego. Podobny dysonans poznawczy miałam na widok swobodnie podążającego ulicą brodatego mężczyzny w brokatowej bluzce czy, innym razem, męsko wyglądającej kobiety o owłosionych nogach, nie mówiąc już o tęczowych flagach wywieszonych na niektórych publicznych budynkach z okazji miesiąca dumy. Zastanawiałam się, dlaczego to, co widzę, wydaje mi się osobliwe. Przecież to właśnie jest rzeczywistość, której zawsze chciałam, w której zarówno ja, jak i wielu moich przyjaciół moglibyśmy czuć się bezpiecznie, jak pełnoprawni obywatele. Uświadomiłam sobie, że choć w ostatnich latach wielokrotnie w rozmowach ze znajomymi czy rodziną oburzałam się na kolejne groteskowe przykłady propagandy anty-LGBT ze strony rządu (takie jak wyemitowany w TVP film ,,Inwazja” czy jawnie homofobiczne i bezkarne wypowiedzi szeregu polityków, w tym obecnego prezydenta RP), obecnie wbrew moim faktycznym poglądom za bardziej normalne przyjmuję straszenie gejami w państwowej telewizji niż widok dwóch chłopaków spokojnie idących razem na spacer.

Działanie propagandy to niekoniecznie przekonywanie odbiorców co do słuszności przekazywanych treści. Propaganda często po prostu wytwarza przyzwyczajenie – nawet u tych, którzy zdają sobie sprawę z jej obecności. Cel zostaje osiągnięty, gdy na wieść o kolejnym przykładzie łamania zasad demokracji, kolejnym propagandowym ataku na mniejszość czy kolejnym przypadku korupcji naszą reakcją zamiast publicznego sprzeciwu jest zrezygnowane potrząśnięcie głową lub rzucenie żartem. Na czym to polega? Oburzanie się na konkretną rzecz, którą uważamy za niedopuszczalną, zamiast odwrócenia od niej myśli, jest wyczerpujące psychicznie. Nie da się zatrzymywać nad każdym ze słynnych pasków TVP. Gdy ma się do czynienia z nieustannym przekazem – w mediach, wypowiedziach polityków – szczującym na osoby LGBT i odczłowieczającym je, gdy jest się jedną z tych osób, właściwie jedyną możliwością zachowania zdrowia psychicznego jest znieczulenie się. Jak inaczej zareagować na to, że duża część społeczeństwa uważa cię za pedofila, a przynajmniej za zboczeńca, zaś oficjalny przekaz zdaje się to potwierdzać? Jak zareagować na to, że nawet politycy głównego nurtu opozycji nie kwapią się do upominania się o twoje prawa czy godność, bo może to zaszkodzić ich popularności w szerokiej grupie wyborców? Ludzie życzliwi tłumaczą: to nie jest dobry moment, to zbyt radykalne, trzeba myśleć pragmatycznie, protesty tylko pogorszą waszą sytuację. Tak więc zamykamy się w wąskim kręgu znajomych o podobnych poglądach, w swojej bańce bezpieczeństwa; zajmujemy się rozwijaniem prywatnych zainteresowań, nie chcemy słyszeć o tym, co się dzieje, śmiejemy się z groteskowych przykładów bigoterii. Sama oglądałam ,,Inwazję” z przyjacielem, wskazując na znajome twarze na nagraniach z marszów równości z podkładem muzycznym jak z horroru, i zaśmiewałam się w głos.

Często nie ma więc innego wyjścia jak tylko zbywanie rzeczywistości żartem czy potrząśnięciem głowy. Zresztą, humor to znakomity mechanizm obronny, pozwalający zachować w miarę zdrowe zmysły nawet w najgorszej sytuacji. Niestety, humor taki pozwala też nieustannie przesuwać granice tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, a więc czemu nie będziemy się sprzeciwiać. Dzieje się tak od paru lat. Samo zauważenie tego mechanizmu nie wystarczy, by go powstrzymać. Kiedyś popularny był przykład rzekomego zachowania żaby: jeśli włoży się żabę do garnka z letnią wodą i będzie się powoli podnosić temperaturę, żaba tego nie zauważy, aż zostanie ugotowana żywcem. Stosuje się to, rzecz jasna, nie tylko do kwestii homofobii, ale też do całej stopniowej przemiany demokracji w autorytaryzm.

Martin Heidegger, wybitny przedstawiciel egzystencjalizmu (w prywatnym życiu zaś nazista, dlatego nie zalecam sympatii do niego w oderwaniu od jego filozofii) pisał, że codzienne życie człowieka można scharakteryzować jako bycie-w-świecie. Jest to naturalna kondycja świadomości jednostki. Bycie-w-świecie cechuje się nieautentycznością, gdyż większość tego, co człowiek wówczas robi i myśli, wynika z przyzwyczajenia i tego, że tak ,,się” robi i myśli, nie zaś z samego człowieka. Nie jest to zły stan – inny na co dzień nie jest możliwy. Momentem, w którym wedle Heideggera egzystencja zaczyna być autentyczna, jest moment odczucia grozy egzystencjalnej, mający różne przyczyny albo zupełnie przypadkowy. W momencie grozy egzystencjalnej świadomość śmiertelności człowieka i kruchości otaczającego świata uderza nas z całą mocą i przeraża. Ten stan może trwać parę minut, godzin czy dni. Nieuchronnie jednak nastąpi ,,upadanie” – powrót do życia-w-świecie, bo świadomość nie jest w stanie mierzyć się dłużej z grozą egzystencji. Podejmujemy wtedy na nowo swoje normalne myślenie i działanie. Nie znaczy to, że nie możemy myśleć o kwestiach egzystencjalnych, ale nie narzucają nam się one z pełną wagą i nieustępliwością, ponieważ znaleźliśmy sposób, by po części się od nich odgrodzić. Niemniej przez tę chwilę odczucia grozy egzystencjalnej człowiek żyje i myśli autentycznie, jako nikt inny tylko on sam.

Kusi mnie zastosowanie tej metaforyki do zupełnie innej sfery, mianowicie do relacji jednostki ze światem polityki i życia publicznego. Niekiedy zdarza się coś, co wyrywa nas z naszego przyzwyczajenia do rzeczy nieakceptowalnych i każe rozejrzeć się wokół z autentycznym strachem pozbawionym zasłony cynizmu czy ironii. Dla mnie takim czynnikiem były wydarzenia w Warszawie w ostatnich paru dniach. Aresztowanie aktywistki w kordonie policyjnym, a potem kolejnych pięćdziesięciu osób protestujących przeciwko jej zatrzymaniu. Nieoznakowane samochody policji, doniesienia o molestowaniu jednej z uczestniczek demonstracji przez policjantów. Oskarżenie o wandalizm i obrazę uczuć religijnych za powieszenie tęczowej flagi na pomniku. W tle Ministerstwo Sprawiedliwości finansujące projekt ,,Przeciwdziałanie przestępstwom dotyczącym naruszenia wolności sumienia popełnianym pod wpływem ideologii LGBT”, którego celem jest (cytuję bezpośrednio ze strony projektu) ,,wyeliminowanie z polskiej przestrzeni publicznej przypadków łamania praw sumienia ludzi wierzących, którzy cierpią pod wpływem presji nowych lewicowych ideologii”.

Dla mnie i – jak sądzę – dla wielu innych jest to moment otrzeźwiający, którego nie można łatwo zbyć, który budzi autentyczne przerażenie. Jedyne, co można zrobić, to wykorzystać ten stan i protestować, to rozejrzeć się wokół i uświadomić sobie na nowo absurd i niedopuszczalność tej sytuacji. Nie pozwolić, by także ona stała się dla nas normalnością.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!