… bo tu o szacunek chodzi… Felieton Marcina Nowaka (48)

Felieton Marcina Nowaka

W każdej chwili korzystamy z obfitości darów przyrody ożywionej i nieożywionej. Nie jesteśmy twórcami czy właścicielami przyrody, ale jej częścią. Na równych prawach dzielimy przestrzeń życia z innymi stworzeniami. Mieszkamy na jednej planecie, a słońce codziennie wschodzi dla nas wszystkich bez wyjątku. Przyszłość naszej planety zależy w dużej mierze od tego, czy człowiek odbuduje relacje ze światem przyrody oparte na szacunku i wdzięczności oraz czy dostrzeże w samoograniczeniu się ścieżkę trwałego rozwoju.

Jakiś czas temu uczestniczyłem w ciekawym panelu dyskusyjnym dotyczącym równości wszystkich istot żyjących. Prof. Marcin Urbaniak przedstawił dane, z których wynika, że około 60% wszystkich ssaków na ziemi stanowią zwierzęta pochodzące z hodowli przemysłowych, a w przypadku ptaków odsetek ten wynosi aż 70%. Wśród ssaków 36% stanowi homo sapiens, a tylko 4% to wolno żyjące dzikie zwierzęta.

Słuchając, myślałem: czas na weganizm, bo wegetarianizm to stanowczo za mało. Tylko czy samo przerzucenie się z diety opartej na mięsie na dietę opartą na produkcji roślinnej przyniesie oczekiwane efekty? Oczywiście, nie kwestionuję ani weganizmu, ani wegetarianizmu jako dobrej alternatywy dla przerośniętego przemysłu mięsnego. Rosnące zapotrzebowanie na produkty roślinne spowoduje jednak konieczność powiększania plantacji, a to odbędzie się kosztem bioróżnorodności. Nie słyszałem też, żeby gdziekolwiek zrywano beton i zamieniano tereny zabudowane na pola uprawne.

Dzieciństwo spędziłem na wsi. Po mleko chodziło się do sąsiadki. Miała kilka krów, które rankiem wyprowadzała na pole, a wieczorem przyprowadzała z powrotem. Były okresy w ciągu roku, kiedy mleka po prostu nie było, bo na świat przychodziły cielaki i stawały się priorytetem. Jajka brało się z przydomowego kurnika. Oprócz kur chowały się tam gęsi, kaczki i indyki, które spędzały dzień w ogrodzie na poszukiwaniu pożywienia, a noc – na grzędach, śpiąc w pozycji pionowej, co zawsze mnie fascynowało. Okres truskawkowy i czereśniowy wypadał w czerwcu. Jabłka, gruszki, śliwki dojrzewały zwykle jesienią, choć na papierówki można było liczyć już na początku lipca. Na lipcowym stole pojawiały się często borówki, zwane też jagodami. W przydomowym ogródku, wiosną przekopywanym, sadziło się warzywa: ziemniaki, sałatę, groch, pomidory, ogórki, kalarepę, i siało się rzodkiewkę, marchewkę, pietruszkę. Życie było skromne, ale braki nieszczególnie doskwierały. Jeżeli czegoś nie było, to czekano, aż znowu się pojawi, lub szukano czegoś innego.

Jeżdżąc teraz na rowerze, widzę drzewa owocowe uginające się od jabłek, gruszek, śliwek, orzechów, których nikt nie zbiera, bo ludzie wolą iść do sklepu i kupić umyte i zapakowane produkty, czasami przywożone z drugiego końca kraju lub świata.

Zastanawiam się nad naszym modelem gospodarowania żywnością. Produkujemy masowo, aby nikomu nie zabrakło, a mimo to są na świecie rejony, w których wciąż brakuje jedzenia. Produkujemy ponad stan, kosztem bioróżnorodności, cierpienia zwierząt, wymierania gatunków, chorób, które dziesiątkują hodowle. Niestety marnujemy to, czego nie jesteśmy w stanie przejeść, tak na szczeblu jednostkowym, jak i całych społeczności.

Jestem przekonany, że sednem problemu jest rosnący deficyt szacunku wobec przyrody. Ludzie chcą mieć nieograniczoną i od razu dostępną różnorodność produktów, aby spokojnie wybierać to, na co w danej chwili mają ochotę lub czego potrzebują. A przecież życie człowieka trwa średnio około 70 lat. Wbrew powszechnej opinii to bardzo dużo. Czy wszystko musi być dostępne w każdej chwili i wszędzie? Czy aby być człowiekiem, koniecznie muszę spróbować burgera z niedźwiedzia, mięsa wieloryba lub krokodyla? Czy łososie, krewetki, wieprzowina, wołowina, orzechy nerkowca czy maniok trzeba eksportować na cały świat? 40% ssaków zjada 60% tej populacji, człowiek zjada 70% wszystkich ptaków.

Myślę, że prawdziwym wyzwaniem dla współczesnego człowieka jest odbudowanie umiejętności czekania i rezygnacji z nadmiaru dóbr. Dotyczy to wszystkich, choć w większej mierze bogatych niż niezbyt zamożnych. Umiejętność ta może na nowo wzbudzić szacunek do otaczającego nas świata, do rzeczy, w tym do żywności.

Szacunek jest odwrotnie proporcjonalny do natychmiastowej i nieograniczonej różnorodności: tym większy i naturalniejszy, im bardziej ograniczone są zasoby, a wynika z osobistej więzi z tym, co nas otacza. Widząc codzienną troskę sąsiadki o krowę, dostrzegamy, że mleko nie jest czymś, co nam się należy, zawsze dostępnym w kartoniku na sklepowej półce, ale jest pewnego rodzaju darem przyrody. Podobnie warzywa z ogródka czy owoce z przydomowego sadu: to dar dla nas, a nie coś, co można w sposób oczywisty uzyskać za pieniądze.

W każdej chwili korzystamy z obfitości darów przyrody ożywionej i nieożywionej. Nie jesteśmy twórcami czy właścicielami przyrody, ale jej częścią. Na równych prawach dzielimy przestrzeń życia z innymi stworzeniami. Mieszkamy na jednej planecie, a słońce codziennie wschodzi dla nas wszystkich bez wyjątku. Przyszłość naszej planety zależy w dużej mierze od tego, czy człowiek odbuduje relacje ze światem przyrody oparte na szacunku i wdzięczności oraz czy dostrzeże w samoograniczeniu się ścieżkę trwałego rozwoju.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!